Dwa tygodnie opiekowałam się wnukiem, a zamiast wdzięczności wybuchł skandal — synowa powiedziała, iż wszystko robię źle.

newsempire24.com 1 dzień temu

Dwa tygodnie opiekowałam się wnukiem, a w zamian zamiast wdzięczności usłyszałam tylko awanturę — synowa oznajmiła, iż wszystko robię źle.

Zaczęło się pewnego późnego wieczoru. Zegar wskazywał już po dziesiątej, gdy zadzwonił telefon. Na ekranie — mój syn. Głos mu drżał: „Mamo, Justynę zabrali karetką. Miała silne bóle, lekarze nie chcieli ryzykować. Jadę z nią do szpitala, a Adasia nie ma z kim zostawić. Tylko ty możesz pomóc…” W pół godziny później w drzwiach stał syn z torbami, nosidełkiem i półtorarocznym maluchem. W jego oczach widziałam strach i prośbę. Oczywiście nie mogłam odmówić, choć relacje z Justyną, jego żoną, były, delikatnie mówiąc, chłodne.

Od kiedy urodził się Adaś, czułam się jak na marginesie ich życia. Ile razy oferowałam pomoc — z gotowaniem, z dzieckiem, by choć trochę odpoczęli — zawsze słyszałam: „Dziękujemy, damy radę sami”. Nie narzucałam się. Ale serce bolało — jestem babcią, chcę być blisko. Ostatni raz widziałam wnuka na wiosnę. Potem Justyna zupełnie się odgrodziła. W czasie pandemii zaczęła się prawdziwa paranoja: wszystko dezynfekowano chlorkiem, drzwi otwierano łokciem, o gościach nie było mowy.

I oto teraz, gdy zawitała bieda, wpuścili mnie do środka. Syn zostawił mi cały arsenał: słoiczki, kremy, instrukcje, ubranka na zmianę, a choćby piłkę do ćwiczeń. „Justyna usypia Adasia tylko na tej piłce, inaczej nie zaśnie” — wytłumaczył pośpiesznie. Skinęłam głową, choć w duchu pomyślałam: „Nie ma mowy, to przesada. Dziecko powinno zasypiać samo”. Odprawiwszy syna do szpitala, zadzwoniłam do pracy i wzięłam dwa tygodnie urlopu na własny koszt. Nieraz już sobie radziłam w trudnych sytuacjach.

Pierwsza noc była ciężka. Malec wrzeszczał tak, iż przyszli sąsiedzi — pytali, czy wszystko w porządku. Wytłumaczyłam sytuację. Wzruszyli ramionami i odeszli. Ale już trzeciej nocy zasypiał szybciej. Gładziłam go po pleckach — spokojnie, rytmicznie. Zasypiał pod moją dłonią, jak pod kołysankę.

Po pięciu dniach zadzwoniła Justyna. Pytała, czym karmię, jak śpi, jak się wypróżnia, jaki kolor ma przecier. Spokojnie odpowiedziałam na wszystko. Powiedziałam, iż wszystko w porządku, iż chętnie je moje domowe przeciery warzywne i owocowe — sama wszystko przyrządzam, nie ufam sklepowym słoikom. Milczała. Nie wierzyła, iż dziecko może zasnąć bez piłki, bez specjalnych rytuałów.

Minęły dwa tygodnie. Żyłam tym dzieckiem, wkładałam w nie całe serce. Moje ręce znów pamiętały, jak trzymać niemowlę, serce biło w takt jego oddechu. Byłam zmęczona, ale szczęśliwa. Wreszcie poczułam się babcią.

Gdy Justynę wypisali, oddałam wnuka, starannie spakowałam rzeczy. Ani „dziękuję”, ani uśmiechu. Tylko niechętne spojrzenie i słowa:
— Wszystko pani źle robiła.
— Przepraszam? — nie zrozumiałam.
— Zburzyła pani rytm. Teraz płacze w nocy, a od pani przecierów dostał alergii. Nie słuchała pani nas. Prosiłam, żeby trzymać się instrukcji. Dlaczego pani tego nie zrobiła?

Zdrętwiałam. Przez dwa tygodnie ani słowa skargi, a teraz — oskarżenia. Zamiast wdzięczności — awantura. Zrobiło mi się przykro i boleśnie. Nie prosiłam się do nich — pomogłam w potrzebie. A usłyszałam tylko, iż „wszystko zepsułam”.

Teraz nie wolno mi widywać wnuka. Justyna powiedziała, iż mi nie ufa. Adasia oglądam tylko na zdjęciach, które syn wrzuca do internetu. On milczy, nie ingeruje. I ja nie nalegam. Ale wewnątrz wszystko się rozpada.

Nie uważam, iż postąpiłam źle. Wychowałam syna bez żadnych piłek, a wyrósł na wspaniałego człowieka. A tu — pieluszki co do minuty, jedzenie na gramy, wszystko według podręcznika. Gdzie w tym miłość?

Nie wiem, kto ma rację, a kto nie. Wiem jedno: jestem babcią i kocham swojego wnuka. I jeżeli pewnego dnia znów zadzwonią i poproszą o pomoc — bez wahania otworzę drzwi. Ale ból po tej niewdzięczności, po tym chłodzie — pozostanie we mnie na zawsze.

Idź do oryginalnego materiału