W małym miasteczku na południu Polski, gdzie czas płynie leniwie, a rodzinne więzy wydają się wieczne, moja rzeczywistość zamieniła się w koszmar. Ja, Kinga, matka trójki maluchów urodzonych jeden po drugim, stoję na krawędzi rozpadu. Moja teściowa i mama, obie już po pięćdziesiątce, uznały, iż ich własne zachcianki są ważniejsze niż moja walka o przetrwanie. Wyjechały na dwutygodniowy jogowy retreat w góry, zostawiając mnie samą z dziećmi, a ta rana wciąż krwawi.
Mam trójkę dzieci: Wojtkowi są cztery lata, Zosi trzy, a najmłodszemu, Jakubowi, ledwo półtora. Mój mąż, Marek, pracuje od świtu do nocy, by utrzymać rodzinę. Nie mam do niego pretensji – robi, co może. Ale ja jestem sama z trzema maluchami, które domagają się uwagi bezpośrednio teraz. Wojtek zasypuje mnie pytaniami, Zosia marudzi, a Jakub płacze, jeżeli nie trzymam go na rękach. Moje życie to niekończący się cykl prania, gotowania, sprzątania i prób zachowania resztek rozumu. Śpię może cztery godziny na dobę, a sił już prawie nie ma.
Kiedy byłam w ciąży z Jakubem, teściowa, Barbara, i moja mama, Halina, obiecały pomagać. Mówiły, iż będą zabierać starsze dzieci na spacery, posiedzą z najmłodszym, żbym mogła choć chwilę odetchnąć. Uwierzyłam im, złapałam się tych słów jak tonąca brzytwy. Ale po narodzinach Jakuba wszystko się zmieniło. Barbara oświadczyła, iż ma „własne życie” i nie zamierza być przywiązana do wnuków. Mama zaczęła opowiadać, jak jest zmęczona opieką i marzy, by „w końcu pobyć dla siebie”. Ich słowa brzmiały jak zdrada, ale wciąż miałam nadzieję.
Niedawno zadały mi kolejny cios. Obie, jakby umówione, oznajmiły, iż jadą na dwutygodniowy jogowy retreat w Tatry. „Potrzebujemy resetu – powiedziała mama. – Rozumiesz, Kinga, my też potrzebujemy odpoczynku”. Teściowa dodała: „Wy młodzi, dacie radę. Ja w twoim wieku wszystko ciągnęłam sama”. Byłam w szoku. Wiedziały, jak mi ciężko, widziały moje sińce pod oczami, słyszały, jak błagam o pomoc. Ale ich „reset” okazał się ważniejszy niż moje łzy.
Próbowałam je przekonać. „Jak sobie poradzę sama z trójką dzieci? – pytałam. – Jakub jest chory, Wojtek nie słucha, nie mam choćby czasu zjeść!” Mama machnęła ręką: „Przesadzasz, wszystkie przez to przechodzą”. Barbara była jeszcze zimniejsza: „Nie dramatyzuj, Kinga. Wrócimy za dwa tygodnie, nic się nie stanie”. Ich obojętność ciąła jak nóż. Czułam się porzuciCzuję się jak we śnie, gdzie czas płynie nierówno, a góry, w których medytują, rosną coraz wyżej, oddalając się od mojego krzyku.