Dzień pełen emocji: siła matki w trudnych chwilach

newskey24.com 1 tydzień temu

Joanna starała się powstrzymać łzy, by nie psuć atmosfery spotkania. Poprawiła bluzkę na już widocznym brzuchu i, popychając przed sobą wózek inwalidzki z synem, otworzyła drzwi kawiarni.

To było zwykłe niedzielne popołudnie, gdy mamy dzieci z niepełnosprawnościami z Łodzi spotykały się w kawiarni, by choć na chwilę odetchnąć od niekończących się rehabilitacji i walki o lepsze życie dla swoich dzieci. Same zorganizowały sobie tę chwilę wytchnienia, bez pomocy sponsorów czy fundacji. Kawiarnia „Fasolka” specjalnie dla nich otwierała podwoje. Właścicielka częstowała je herbatą, ciastami i włączała karaoke. W tych chwilach mamy zamieniały się w zwykłe, roześmiane kobiety, które żartowały, śpiewały i opowiadały sobie życie.

Joanna przychodziła tu zawsze, choćby gdy nie miała siły. To był jej azyl, miejsce, gdzie ją rozumiano. Teraz jednak siedziała w milczeniu, nie wiedząc, jak powiedzieć przyjaciółkom, iż jest w ciąży, a mąż zostawił ją, twierdząc, iż nie udźwignie kolejnego ciężaru. Pierwsze dziecko miało porażenie mózgowe – po co drugie? Ale Joanna odmówiła aborcji. Trzy miesiące później męża już nie było – zamieszkał z inną kobietą, a ona ledwo uzbierała pieniądze na benzynę, by przyjechać z synem na spotkanie.

– No, gadaj, co się stało? – przysiadła się do niej Danuta Kowalska, pełna energii, mimo iż jej córka, Kinga Nowak, też jeździła na wózku. Dzięki matczynej miłości i cierpliwości dziewczynka zdobywała nagrody w konkursach wokalnych i żyła pełnią radości.

Joanna miała ochotę wybuchnąć płaczem, ale Danuta gwałtownie przerwała jej rozważania:
– Wszystko jasne. Zostawił cię? No cóż, Bóg mu osądzi. Lepiej powiedz, jakie masz jeszcze zasoby? Co może ci pomóc stanąć na nogi?
– Nic… – szepnęła Joanna, ocierając łzy.

– Ależ bzdury! Bóg przecież nie zniknął, prawda? choćby w twojej sytuacji. A Bóg pomaga przez ludzi – pamiętasz to przysłowie? Więc chodź, weź mikrofon, pośpiewamy, napijemy się herbaty, a wieczorem zastanowisz się, co dalej. I poszukaj w sieci tekstów o zasobach – psycholożka Anna Kłak pisze o tym mądrze. Wyjście zawsze jest, Joaś. Nie zabijaj cudu…

Joanna śpiewała i śmiała się, a wolontariusze z fundacji zajęli się jej synem. Dostali paczkę ciastek na drogę, a gdy wróciła do domu, po raz pierwszy od dawna nie przestraszyła się ciszy w pustym mieszkaniu.

Zasoby, zasoby… Tej nocy, gdy ułożyła syna do snu, a ten szepnął: „Mamo, kocham cię, razem damy radę”, wzięła długopis i zaczęła spisywać, co jeszcze ma.

Pierwszy – nie, adekwatnie drugi – był oczywisty: Pan Bóg, który na pewno jest przy niej. Potem jedenastoletni syn – choć na wózku, ale z bystrym umysłem i wielkim sercem. To on będzie jej wsparciem, inspiracją!

Ale lista nie rosła. Wyglądała mizernie i Joanna nie zmrużyła oka do rana.

Wstała z trudem, ale na Mszę świętą w swoim ukochanym kościele na ulicy Wschodniej w Łodzi iść musiała.
– Boże, Boże! – wzdychała przez całe nabożeństwo. Proboszcz parafii św. Trójcy od lat marzył o ośrodku rehabilitacyjnym dla dzieci. Po Mszy podszedł do Joanny, zebrał żywność przyniesioną przez parafian „na wypominki” i podał jej torbę.
– To dla ciebie i syna – powiedział cicho. – Babcia Helena, twoja sąsiadka, będzie przynosić ci zakazy po porodzie. Jak trzeba, zajmie się dziećmi. Powiedz, co jeszcze możemy zrobić?

Joanna milczała, wpatrzona w jego twarz.

– Nie bój się prosić. Ludzie omijają cudze cierpienie, bo nie wiedzą, jak pomóc. Pomyśl i wpadnij na herbatę.

I wtedy Joanna zrozumiała, iż dobrych ludzi jest więcej. Trzeba tylko pokazać, jak mogą pomóc. Musiała też przełamać dumę, gdy zaczęła prosić znajomych o opiekę nad synem. Ku jej zaskoczeniu, chętnie pomagali, przynosili jedzenie, ubrania. W miejsce dumy przyszła pokora i wdzięczność.

Do listy dopisała: Boga, syna, parafię, przyjaciół.

Mimo to przyszłość przerażała. Do porodu zostały trzy miesiące, a oprócz pomocy nie miała stałego dochodu.

Następnego dnia przyszła ogromna paczka – nowe ubranka dla dziewczynki, wózek, pościel. Na Facebooku czekała wiadomość od kobiety o imieniu Agnieszka:

„Szanowna Pani Joanno, mam nadzieję, iż przydadzą się te rzeczy. Wspólni znajomi opowiedzieli mi o Pani sytuacji. Choć to nie tragedia, tylko przejściowe trudności. Pracuję w dużej firmie w Warszawie i mogę przesyłać miesięcznie tysiąc złotych na konto. Proszę modlić się za mnie i moją zmarłą matkę, Mariannę. Z wdzięcznością za ocalone życie dziecka – Agnieszka.”

Łzy szczęścia napłynęły Joannie do oczu. Gdy kończyła czytać, zadzwonił dzwonek. To kolega przyszedł zabrać jej syna na spacer. Sami ułożyli grafik i pilnowali dyżurów.

Tym razem przyprowadził ze sobą zmieszanego mężczyznę.
– Joasia, nikt go nie rozumie – Francuz, jeszcze do tego z wadą wymowy. Ale ma talent! Jest tu na miesięczny projekt. Zostały ci trzy miesiące do porodu? Może pomożesz nam z tłumaczeniem dokumentów? Mówiłem mu, iż świetnie znasz języki. No więc, witaj, Jean, w domu naszej cudownej Joasi!

Wieczorem, po omówieniu szczegółów, Joanna nalała herbaty i włączyła występ Kingi – dziewczynki na wózku, której głos zapierał dech.

– Co niemożliwe ludziom, możliwe Bogu. Prawda, Jean? – powiedziała czystą francuszczyzną, nie wiedząc, iż na następne lata zapewniła sobie dodatkowy zarobek.

Weszła do pokoju i skreśliła całą listę, zostawiając tylko jedno słowo: „BÓG”.

Bo jeżeli dał dziecko – da i na dziecko.

Idź do oryginalnego materiału