Dziesięć lat razem, a przez mojego ojca odeszła z dziećmi…

polregion.pl 2 miesięcy temu

Żyliśmy razem dziesięć lat, ale przez mojego ojca zabrała dzieci i odeszła…

Mam trzydzieści cztery lata. I jestem sam. Zupełnie. Żona odeszła. Zabrala naszych trzech synów i wyjechała do swojej matki do Radomia. A ja siedzę w domu, który sam pomagałem budować, i słucham, jak zegar wybija pustkę. Dziesięć lat razem – wydawałoby się, co może zniszczyć taką wspólnotę? A jednak. Zniszczył to mój ojciec.

Poznaliśmy się z Kingą, jak teraz wielu – w mediach społecznościowych. Najpierw rozmowy, potem spotkania, a po kilku miesiącach – ślub. Wszystko potoczyło się szybko, jak w dobrym filmie. Byłem naprawdę szczęśliwy. Rok później urodził się Piotrek – nasz pierwszy syn. Wtedy czułem, iż fruwam z radości. Nie widziałem zmęczenia, problemów, żyłem dla rodziny.

Wtedy mieszkaliśmy z Kingą u moich rodziców w Lublinie. I to był mój pierwszy błąd. Ojciec, choć pracowity, zawsze nadużywał alkoholu. Jego wybuchy zdarzały się coraz częściej. Kłótnie, krzyki, upokorzenia – Kinga znosiła to w milczeniu. Ja przymykałem oczy. Myślałem – przetrwamy, minie, przywyknie. Matka dawno machnęła na ojca ręką, ale dla Kingi wszystko było nowe i bolesne.

Pewnego dnia, w pijackiej wściekłości, złapał ją za ręce, wykrzykując jakieś brednie. Wyrwała się i zadzwoniła do mnie płacząc. Przyleciałem. Awantura. Krzyki. I w końcu – ojciec wyrzucił nas. Nas, z niemowlęciem na rękach, na ulicę. Kinga się nie sprzeciwiła. Wyjechaliśmy do jej matki.

Ale i tam, w Kielcach, nie było spokoju. Teściowa… kobieta trudna. Ciągle nowi mężczyźni, hałas, kłótnie, krzyki. Kinga sama nie mogła się przyzwyczaić, a ja czułem się jeszcze gorzej. Ale nie było wyboru. Kinga była w ciąży z drugim dzieckiem. Urodził się Tomek – nasz drugi chłopiec. Żywiołowy, jasny, uśmiechnięty od ucha do ucha. Gdy Kinga zajmowała się dziećmi, ja harowałem na dwóch etatach, by utrzymać rodzinę.

Mieszkaliśmy w tym mieszkaniu prawie trzy lata. W końcu teściowa wyrzuciła i nas. Wprost, bez ogródek: „Nie lubię cię. Wynoście się”. Kinga poszła ze mną. Wynajęliśmy mieszkanie, odetchnęliśmy. Bez rodziców, bez cudzych zasad – po raz pierwszy poczuliśmy, iż naprawdę jesteśmy rodziną. I żyliśmy nieźle. Choć było ciężko. Pieniędzy starczało ledwie, ciągnąłem wszystko sam, Kinga dorabiała w domu. Ale byliśmy razem. I to wystarczało.

Potem moja matka postanowiła zbudować dom na przedmieściach – pod Kazimierzem. Marzyła o dużym domu dla całej rodziny. Zaprosiła nas, obiecując, iż teraz będzie inaczej. Uwierzyliśmy. Włożyliśmy się w budowę – rękami, czasem, pieniędzmi. Po dwóch latach się wprowadziliśmy. Dom był piętrowy, miejsca starczało wszystkim: i rodzicom, i nam. Żyliśmy spokojnie, urodził się nasz trzeci syn – Kacper.

Ale spokój nie trwał długo. Matka Kingi sprzedała swoje mieszkanie i wyjechała do Warszawy, do jej brata. Po drodze wstąpiła do nas „na chwilę”. Została. Przyprowadziła kolejnego partnera. Zaczęły się docinki, plotki, pretensje. Kinga nerwowa, wybuchała. Mój ojciec znów się napił. Ja wtedy zmieniłem pracę – często wyjeżdżałem w delegacje. W domu bywałem raz na dwa tygodnie. A tam tymczasem narastał koszmar.

Wróciwszy z jednego z wyjazdów, zastałem Kingę pakującą walizki. Płakała. Powiedziała: „Nie daję już rady. Twój ojciec znowu krzyczał, iż potrafię tylko rodzić. Nazwał mnie… A ty gdzie byłeś?”

Stałem jak wryty. Potem patrzyłem, jak moja żona z trzema dziećmi wychodzi z naszego domu. Wyjeżdża. Jakby w nicość. Ale wiedziałem – jedzie do matki. Tej samej, która tylko podburza ją przeciwko mnie.

Dzwonię codziennie. Błagam, by wróciła. Płaczę przez telefon. Ona odpowiada zimno: „Nie wrócę do tego domu. Nigdy”. Wiem, iż to moja wina. Że nie postawiłem granic. Że nie obroniłem jej. Że wybrałem wygodę i rodzicielski dach zamiast spokoju żony.

Teraz myślę: może znów wynająć mieszkanie. Zacząć od nowa. Sprowadzić ją i dzieci. Zbudować wszystko od zera, ale tylko we dwoje. Bez obcych. Bez pijaństwa. Bez teściowych, teściów, awantur.

Nie wiem, czy wybaczy. Czy wróci. Ale wiem jedno: nie chcę jej stracić. Żyliśmy razem dziesięć lat. To było moje życie. Teraz – go nie ma. A w tym domu wraz z nią zniknął też mój oddech.

Idź do oryginalnego materiału