Władysław Nowak z żoną Katarzyną wybrali się do Poznania, by odwiedzić córkę. Już pod drzwiami kamienicy, gdzie mieszkała ich Kinga, Władysław zauważył, jak bardzo żona się denerwuje.
— Kasia, coś nie tak? — spytał, wpatrując się w nią uważnie.
— Nie, tylko dawno nie widzieliśmy Kingi i trochę mnie przytłoczyło — próbowała się uśmiechnąć Katarzyna, ale głos jej drżał.
Weszli na piętro do mieszkania córki. Władysław zdecydowanie zadzwonił. Nikt nie otwierał.
— Dziwne, czyżby jej nie było? — mruknął, spoglądając na żonę, i znów nacisnął dzwonek.
Zamek zaskoczył, drzwi uchyliły się powoli, a Władysław zastygł, oszołomiony tym, co zobaczył.
***
Ojciec stał, purpurowy z gniewu, twarz mu płonęła. Katarzyna złapała go za rękę, błagając:
— Władek, uspokój się, proszę! Przecież masz problemy z ciśnieniem! Porozmawiajmy z Kingą spokojnie!
Lecz Władysław gwałtownie wyrwał rękę, a jego głos stał się niski, pełen groźby. Kinga, stojąc w progu, poczuła, jak po plecach przebiegł jej dreszcz — ojciec nigdy tak na nią nie patrzył.
— Puść, Kasia! Dość już tego trzymania! Wcześniej powinnaś trzymać nie mnie, ale naszą córkę!
— Władek, kochanie, no proszę! — Katarzyna przenosiła wzrok z męża na córkę, nie wiedząc, jak rozładować sytuację.
Pół roku temu Władysław przeszedł kryzys nadciśnieniowy, lekarze surowo zabronili mu się denerwować. Ale wczoraj nagle oświadczył:
— Pakuj się, Kasia. Nie mogę sobie miejsca znaleźć. Trzy miesiące same wymówki, a do nas nie przyjeżdża. To nie bez powodu. Matką jesteś, dlaczego milczysz?
Katarzyna naprawdę milczała. Nie dlatego, iż nie wiedziała, ale dlatego, iż wiedziała za dużo. Razem z Kingą ukrywały prawdę przed Władysławem, mając nadzieję, iż wszystko się ułoży. Myślały, iż później się przyznają, on się wykłóci, ale już będzie dobrze. A teraz — co powiedzieć, co robić?
— Po prostu jest zmęczona, studiuje, dorabia, obiecała niedługo przyjechać, przecież ją znasz — mamrotała Katarzyna, ale Władysław już wkładał płaszcz.
Porwał portfel, klucze, telefon, zabrał żonie komórkę:
— I choćby nie myśl jej uprzedzać! Ja ojcem jestem, czy kto? Widziałem, jak latem kręciła się przed lustrem, to bokiem stanie, to włosy rozpuści, to ucho poprawi. A o kim — milczy! Więc coś jest nie tak. Jedziemy do niej!
W pociągu Katarzyna próbowała coś wyjaśnić, ale machnęła ręką:
— Spieszysz się, Kinga sama chciała wszystko opowiedzieć, gdy się ułoży. Nie chciała, byś się denerwował przez ciśnienie.
— Kasia, dość już o ciśnieniu! Jestem ojcem, chcę wiedzieć, co z moją córką! Mam złe przeczucie! — odciął Władysław.
— Dobrze, zadzwoń — westchnęła Katarzyna, ściskając jego dłoń.
Drzwi otworzyły się nie od razu. Kinga najwyraźniej spojrzała przez wizjer i wahała się. Ale w końcu otworzyła — nie zostawi przecież rodziców za progiem.
— Wiedziałem! Kinga, kto to jest? Od kogo dziecko? Dlaczego przed nami to ukrywałaś? — głos Władysława drżał z bólu i gniewu.
Wyszedł na klatkę schodową i osunął się na stopnie, chwytając się za serce.
— Tato, po co tam siedzisz? Tato, wróć! — Kinga, z widocznym brzuszkiem, wyglądała na zagubioną i bezradną.
Jego dziewczynka, jego duma, wyjechała na studia, dostała się na stypendium, a teraz… Co teraz? Władysław przełknął gulę w gardle. Poza nim nie miał jej kto bronić. Trzeba znaleźć tego chłopaka, porozmawiać, cokolwiek zrobić!
— Tato, chciałam później powiedzieć, gdy się wszystko ułoży. A teraz… On miał wypadek, leży w szpitalu! — Kinga rozpłakała się jak dziecko.
Władysław wstał, otrzepał spodnie i nagle się uspokoił. I co z tego, iż dziecko? Ważne, iż wszyscy żyją. Wychowają, poradzą sobie, nie takie rzeczy przeżywali!
Kinga urodziła się im z Katarzyną późno, gdy już nie mieli nadziei. Do pierwszej klasy poszła najmniejsza, ale jaka poważna — nie rozrabiała, czytała na przerwach, uczyła się na piątki. Dostała się na uniwersytet, dorabiała, wynajmowała mieszkanie z koleżankami. Latem przyjeżdżały do nich do miasteczka — wszystko było w porządku…
— Kasia, ty wiedziałaś? Wiedziałaś i milczałaś? — spytał żonę, od razu żałując ostrości.
Katarzyna spuściła wzrok:
— Władek, przecież chorowałeś, kazali cię oszczędzać…
— Dobrze, rozumiem. Chodźmy do mieszkania, Kinga, opowiadaj wszystko po kolei.
Córka opowiedziała, jak poznała Adama. Pracował w tej samej firmie, w której ona dorabiała. Pomagał jej, potem zaczęli się spotykać. Adam powiedział, iż chce, by zawsze była przy nim, by została jego żoną. Ale wyznał: był żonaty. Pobrali się zaraz po szkole — ich matki, przyjaciółki, nalegały. Z Olą, jego byłą, byli jak rodzeństwo, ale tylko przyjaciółmi. Rozwiedli się, gdy Ola zakochała się w innym, ale ciągnęli z formalnościami. A potem Ola oświadczyła, iż jest w ciąży i chce wszystko naprawić. Tamten ją zostawił, a ona postanowiła wrócić do Adama.
— I ty mu wierzysz? Że to nie jego dziecko? — surowo spytał Władysław.
— Tak, tato, wierzę. Adam nie kłamie. Zawsze był przy mnie, a ona w innym mieście. Pojechał z nią rozmówić się i stał się wypadek. Ale wyzdrowieje i przyjedzie, jestem pewna!
— Dobrze, nie martw się. Podaj mi jego imię, miasto, telefon.
— Tato, nie trzeba!
— Nic mu nie zrobię, tym bardziej jeżeli leży w szpitalu. Chcę porozmawiać. Przecież to ojciec mojego wnuka czy wnuczki? Może i przyszły zięć?
Władysław otarł łzy córki i uśmiechnął się:
— Pamiętasz naszą piosenkę? „Cicho, Kinguś, nie płacz już, t— Pamiętam, tato — Kinga uśmiechnęła się przez łzy.