Jacek Nowak z żoną Magdaleną wybrali się do Warszawy, aby odwiedzić córkę. Już przy drzwiach domu, w którym mieszkała ich Kinga, Jacek zauważył, jak bardzo żona jest zdenerwowana.
— Madziu, coś nie tak? — zapytał, wpatrując się w nią uważnie.
— Nie, po prostu dawno nie widzieliśmy Kingi, więc trochę się martwię — próbowała się uśmiechnąć Magdalena, ale jej głos drżał.
Weszli do mieszkania córki. Jacek zdecydowanie nacisnął dzwonek. Drzwi się nie otwierały.
— Dziwne, czy jej nie ma? — mruknął, spoglądając na żonę, i znów nacisnął przycisk.
Zamek zaskoczył, drzwi powoli się uchyliły, a Jacek zastygł, zszokowany tym, co zobaczył.
***
Ojciec stał, czerwony ze złości, jego twarz płonęła. Magdalena złapała go za rękę, błagając:
— Jacek, uspokój się, proszę! Masz przecież problemy z ciśnieniem! Porozmawiajmy z Kingą spokojnie!
Ale Jacek gwałtownie wyrwał rękę, jego głos stał się niski i groźny. Kinga, stojąc w drzwiach, poczuła, jak zimny dreszcz przebiega jej po plecach — ojciec nigdy tak na nią nie patrzył.
— Puść, Madziu! Dość mnie powstrzymywać! Wcześniej trzeba było pilnować, ale nie mnie, tylko naszą córkę!
— Jacek, kochanie, no proszę — Magdalena przemierzała wzrokiem od męża do córki, nie wiedząc, jak załagodzić sytuację.
Pół roku temu Jacek przeszedł poważny kryzys nadciśnieniowy, lekarze surowo zabronili mu się denerwować. Ale wczoraj nagle oznajmił:
— Pakuj się, Madziu. Nie mogę sobie miejsca znaleźć. Trzy miesiące same wymówki, a sama do nas nie przyjeżdża. To nie jest bez powodu. Jesteś matką, czemu milczysz?
Magdalena naprawdę milczała. Nie dlatego, iż nie wiedziała, ale dlatego iż wiedziała za dużo. Razem z Kingą ukrywały prawdę przed Jackiem, mając nadzieję, iż wszystko się ułoży. Myślały, iż potem wyznają, on się zdenerwuje, ale wszystko już będzie dobrze. A teraz — co powiedzieć, co zrobić?
— Po prostu jest zmęczona, studiuje, dorabia, obiecała niedługo przyjechać, przecież ją znasz — mamrotała Magdalena, ale Jacek już zakładał płaszcz.
Chwycił portfel, klucze, telefon, zabrał żonie komórkę:
— I nie waż się jej ostrzegać! Jestem ojcem czy kim? Widziałem, jak latem kręciła się przed lustrem, to bokiem stanie, to włosy rozpuści, to ucho poprawi. A o kim — milczy! To znaczy, iż coś jest nie tak. Jedziemy do niej!
W pociągu Magdalena próbowała coś wyjaśnić, ale machnęła ręką:
— Spieszysz się, Kinga sama chciała wszystko opowiedzieć, gdy się ułoży. Nie chciała cię denerwować przez ciśnienie.
— Madziu, dość już o ciśnieniu! Jestem ojcem, chcę wiedzieć, co z moją córką! Mam złe przeczucie! — odciął Jacek.
— Dobrze, zadzwoń do drzwi — westchnęła Magdalena, ściskając jego dłoń.
Drzwi otworzyły się nie od razu. Kinga najwyraźniej spojrzała przez wizjer i wahała się. Ale w końcu otworzyła — nie mogła przecież zostawić rodziców za progiem.
— Wiedziałem! Kinga, kto to jest? Od kogo dziecko? Dlaczego przed nami to ukrywałaś? — głos Jacka drżał z bólu i gniewu.
Wyszedł na klatkę schodową i osunął się na stopnie, łapiąc się za serce.
— Tatusiu, po co tam siedzisz? Wróć! — Kinga, z wyraźnym brzuszkiem, wyglądała na zagubioną i bezradną.
Jego dziewczynka, jego duma, wyjechała na studia, dostała się na stypendium, a teraz… Co teraz? Jacek przełknął gulę w gardle. Poza nim nie miał kto jej bronić. Trzeba znaleźć tego chłopaka, porozmawiać, coś zrobić!
— Tatusiu, chciałam powiedzieć później, gdy wszystko się ułoży. A teraz… On miał wypadek, leży w szpitalu! — Kinga rozpłakała się jak dziecko.
Jacek wstał, otrzepał spodnie i nagle się uspokoił. No i co, dziecko? Ważne, iż wszyscy żyją. Wychowają, dadzą radę, nie pierwszy raz przeżywają trudności!
Kinga urodziła się im z Magdaleną późno, gdy już nie mieli nadziei. Do pierwszej klasy poszła najmniejsza, ale taka poważna — nie rozrabiała, czytała na przerwach, uczyła się na piątki. Dostała się na uniwersytet, dorabiała, wynajmowała mieszkanie z koleżankami. Latem te przyjeżdżały do nich na wieś — wszystko było w porządku…
— Madziu, wiedziałaś? Wiedziałaś i milczałaś? — zapytał żonę, od razu żałując ostrości.
Magdalena spuściła wzrok:
— Jacek, przecież chorowałeś, lekarze kazali cię oszczędzać…
— Dobrze, rozumiem. Chodźmy do środka, Kinga, opowiedz wszystko po kolei.
Córka opowiedziała, jak poznała Kamila. Pracował w tej samej firmie, gdzie dorabiała. Pomagał jej, potem zaczęli się spotykać. Kamil powiedział, iż chce, żeby zawsze była przy nim, by została jego żoną. Ale wyznał: był żonaty. Pobrali się zaraz po szkole — ich matki, przyjaciółki, nalegały. Rozwiedli się, gdy jego była żona, Zuzanna, zakochała się w kimś innym, ale przeciągali formalności. A potem Zuzanna oznajmiła, iż jest w ciąży i chce wszystko odzyskać. Tamten ją zostawił, więc postanowiła wrócić do Kamila.
— I ty mu wierzysz, iż to dziecko nie jego? — surowo zapytał Jacek.
— Tak, tatusiu, wierzę. Kamil nie kłamie. Zawsze był ze mną, a ona w innym mieście. Pojechał z nią rozmawiać i miał wypadek. Ale wyzdrowieje i wróci, jestem pewna!
— Dobrze, nie martw się. Podaj jego imię, miasto, telefon.
— Tatusiu, nie trzeba!
— Nic mu nie zrobię, zwłaszcza iż leży w szpitalu. Chcę porozmawiać. Przecież to ojciec mojego wnuka lub wnuczki? Może i przyszły zięć?
Jacek otarł łzy córki i uśmiechnął się:
— Pamiętasz naszą piosenkę? „Cicho, Kinga, nie płacz, tata twój mocny jak dąb!”
— Pamiętam, tatusiu — uśmiechnęła się Kinga przez łzy. — Masz— Oto numer Kamila, masz. Dzięki, tatusiu!