Festiwal próżności z okazji klasowych mikołajek. Fura kasy ważniejsza niż uwaga rodziców

mamadu.pl 2 dni temu
Klasowe mikołajki już dawno przestały polegać na losowaniu kolegi lub koleżanki, dla którego przygotuje się manualnie robiony drobny upominek. Rodzice narzekają, iż dziś prezent mikołajkowy w szkole musi być w budżecie ok. 100-150 zł. Nasza czytelniczka jest zdania, iż to wspieranie konsumpcjonizmu.


Losowanie w klasie


"Do mikołajek już coraz bliżej, więc w szkołach i przedszkolach realizowane są już rozmowy o tym, jak ma wyglądać ten dzień. U młodszego syna w przedszkolu ustalono, iż do każdej grupy przyjdzie święty Mikołaj, a my zrobimy składkę, z której dzieciakom zostaną zakupione prezenty. Dyrekcja prosiła, żeby unikać słodkości i elektroniki, i raczej postawić na puzzle, gry planszowe oraz przybory plastyczne. Jasna sytuacja, łatwa do zorganizowania" – opowiada w wiadomości do redakcji Żaneta, mama dwójki dzieci.

"Natomiast schody zaczęły się w szkole – moja córka jest teraz uczennicą 2 klasy szkoły podstawowej i część dzieci w jej klasie nie wierzy już w Mikołaja. Rodzice zaproponowali więc, żeby zamiast tradycyjnych mikołajek, zrobić losowanie wśród dzieci. Fajnie, ucieszyłam się. Przypomniały mi się czasy, kiedy w szkole podstawowej też brałam udział w takich losowaniach i kupowaliśmy sobie drobiazgi albo robiliśmy jakieś upominki własnoręcznie.

Nie podejrzewam, iż w dzisiejszych czasach ktoś wpadnie na pomysł rękodzieła, ale byłam też zdania, iż w budżecie 50 zł coś wymyślimy z córką. Ona jeszcze w Mikołaja wierzy, ale wyjaśniłam jej, iż to losowanie i dawanie sobie prezentów to właśnie taka tradycja, żeby zrobić coś miłego dla tych, którzy w Mikołaja nie wierzą i dorośli muszą dbać o to, by takie osoby czuły magię świąt".

Mikołajki na bogato


Nasza czytelniczka opowiada, iż to jednak nie koniec ustaleń w szkole: "Kiedy już myślałam, iż udało się ustalić, iż w ostatnim tygodniu listopada odbędzie się losowanie, pojawił się temat pieniędzy. Część rodziców zasugerowała, iż w dzisiejszych czasach i przy takiej inflacji nie da się niczego sensownego kupić za 50 zł. Większością głosów ustalono kwotę prezentu na 100 zł, co dla mnie jest już grubą przesadą. Pojawiały się choćby głosy o tym, iż odpowiednie byłoby 150 zł.

Ludzie już chyba całkiem na głowy poupadali. Za takie kwoty to ja kupuję prezenty na Gwiazdkę siostrzeńcom i bratankom w najbliższej rodzinie. Nie wydam na obce dziecko z klasy córki 150 zł. Poza tym pojawił się jeszcze dodatkowo pomysł wycieczki w okolicach mikołajek. Oczywiście córka bardzo chce jechać, a zaplanowane atrakcje są interesujące i nie mam jej serca odmawiać.

Jednak to znowu dodatkowe 200 zł, gdzie trzeba dziecku jeszcze dać kieszonkowe i pieniądze na obiad (wyżywienia nie ma w cenie). Naprawdę, czy nie można było np. zorganizować tej wycieczki zamiast losowania? Albo zrobić mikołajki z prezentami, a wycieczkę zorganizować np. w styczniu? Ludzie nie rozumieją, iż nie każdy śpi na pieniądzach, a z grudniowej wypłaty trzeba jeszcze zorganizować święta i kupić część brakujących prezentów gwiazdkowych?

Naprawdę taka organizacja mikołajek dla 2-klasistów to festiwal próżności i uczenie dzieci konsumpcjonizmu, zamiast poświęcić im czas i uwagę w okresie przedświątecznym. Pewnie skończy się tak, iż stanę na głowie i też zapewnię córce obie atrakcje. Nie chcę, żeby czuła się gorsza niż koledzy z klasy. Pytanie tylko, czy o tę furę pieniędzy w obchodach klasowych mikołajek chodzi..." – kończy swój list zasmucona mama.

Idź do oryginalnego materiału