Gdy rzeczywistość mija się z oczekiwaniami

twojacena.pl 1 tydzień temu

**Kiedy wszystko jest nie tak, jak się wydaje**

Siedziałam w autobusie w drodze z pracy, opierając głowę o zimną szybę. Za oknem płynęły krople deszczu, rozmazując świat w dziwne, nierzeczywiste kształty. *Zupełnie jak moje życie. Przyszłość wydaje się tak zamglona, niepewna. I to przeraża.* Zamknęłam oczy, czując, jak pod powiekami gromadzą się łzy.

— Młodzież teraz… Siedzą sobie, jakby nikogo wokół nie było. A starsi ludzie stoją — usłyszałam nad sobą kobiecy głos przesiąknięty goryczą i pogardą.

Otworzyłam oczy. Nad siedzeniem pochylała się korpulentna kobieta o ostrym spojrzeniu, które wwiercało się we mnie jak świder.

— Proszę siadać — powiedziałam, wstając.

— No właśnie. Trzeba prosić, żeby ustąpili — mruknęła, ciężko opadając na miejsce.

Przecisnęłam się między nią a oparciem przedniego siedzenia. Stałam przy drzwiach, nasłuchując jej narzekań na „niegrzeczną młodzież”. Kilka osób przytaknęło. Znalazła sojuszników.

*Może jej życie pozostało trudniejsze niż moje? Może dlatego taka zgorzkniała…*

— Wysiadacie? — spojrzałam za siebie. Młoda kobieta uśmiechała się do mnie szeroko.

— Małgosiu! Boże, ile lat…

Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo drzwi autobusu otworzyły się gwałtownie, a tłum wypchnął nas na zewnątrz.

— Tak się cieszę, iż cię widzę! — ścisnęła mnie za rękę. Wyglądała promiennie, pełna energii. — Nie puszczę cię, dopóki mi wszystkiego nie opowiesz!

— Ja też się cieszę — odparłam bez uśmiechu. — Ale nie mogę cię zaprosić do domu.

— Nie musisz. Chodź do mnie. A adekwatnie do mojej mamy. Wyszłam za mąż, mieszkam gdzie indziej, ale teraz ją odwiedzam — mówiła, ciągnąc mnie za sobą.

— Gosia, naprawdę nie mogę. Innym razem… — zatrzymałam się.

— Nie słucham! Następnego razu będę czekać kolejne dziesięć lat. Chodź, chociaż na pół godziny! — nalegała.

— No dobra — westchnęłam.

— Co, masz w domu siedmioro dzieci pod stołem?

— Nie. Córkę i męża.

— A ja już myślałam, iż coś strasznego. Poczekają. — Pewnym głosem pociągnęła mnie dalej.

— Mamo, zobacz, kogo przyprowadziłam! — zawołała triumfalnie.

Jej mama, zobaczywszy mnie, klasnęła w dłonie. W szkole byłyśmy nierozłączne. Na początku Gosia dzwoniła, namawiała na spotkania. Ale ja miałam w głowie tylko Jarka.

Zakochałam się bez pamięci. Codziennie słuchałam, jak mama błaga, żebym nie wychodziła za niego. *„Co ty w nim widzisz? Bokser. Jaka to praca — bić się za pieniądze? Złamany nos, kontuzje… Pomyśl, córeczko…”*

Mama Gosi zaczęła rozstawiać na stole filiżanki.

— Mamo, zostaw nas na chwilę — poprosiła Gosia.

— Tak, tak, oczywiście. — Wyszła z kuchni.

— Mów. Od razu widziałam, iż coś jest nie tak. Może pomogę.

Nie chciałam się otwierać, ale jej wzrok był tak szczery, iż w końcu zaczęłam opowiadać.

— Wyszłaś za tego Jarka, co? Pamiętam, jak byłaś w nim zakochana.

— Tak. Mama ciągle się o niego kłóciła. Zawsze stawiała mi ciebie za wzór. Mówiła, iż sobie dobrze w życiu poradzisz, bo jesteś rozsądna. A ja byłam „romantyczną pensjonarką”.

— To brzmi jak twoja mama — zaśmiała się Gosia. — przez cały czas uczy w szkole?

— Tak. — W końcu się uśmiechnęłam.

Gosia — wysoka, szczupła blondynka o regularnych rysach. Ja — krągła, z jasnymi, kręconymi włosami i naiwnym spojrzeniem niebieskich oczu. Prawdziwa „pensjonarka”, wierząca w miłość do grobowej deski. Tyle iż teraz wyglądałam na zmęczoną, a moje oczy straciły blask.

— Najpierw było dobrze. Ale na eliminacjach do mistrzostw Jarek doznał urazu głowy. Potem wylew… — machnęłam ręką. — Lekarze nie dawali szans. Ze sportem koniec. Byłam w ciąży. Nie wiem, jak donosiłam.

Urodziłam, z dzieckiem na ręku opiekowałam się Jarkiem. Gdyby nie mama, nie dałabym rady. Sprzedaliśmy samochód. Wróciłam do pracy po pół roku. Mama zajmowała się córeczką. Ma już sześć lat. Wyróżnia się jak Jarek.

Rehabilitacja trwała lata. Myślałam, iż nie wstanie. Ale on walczył. Ze sportem koniec. Nie miał zawodu, po kontuzji nikt go nie chciał. Był rozdrażniony, zamknięty w sobie. Tylko z córką trochę łagodniał… — Odwróciłam głowę, by ukryć łzy.

— Z pracą pomogę. — Gosia położyła dłoń na mojej. — Mój mąż może go zatrudnić. Jako ochroniarza. Nie martw się, poradzimy sobie.

— Dzięki. Dobrze, iż się spotkałyśmy. Ale muszę iść. Jarek nie lubi, gdy się spóźniam. Boi się, iż go zostawię.

— Zamieńmy numery. Zadzwonię jutro. Paweł mnie kocha, nie odmówi — uśmiechnęła się.

— Mama miała rację, naprawdę jesteś mądra. Ja się na Jarka wściekam, a sama beczę. — Przytuliłam ją na pożegnanie.

— Głupia. U ciebie też się ułoży. Wiesz, jak mówią? Nie ważne, jak zaczniesz, ważne, jak skończysz.

W domu nic nie powiedziałam Jarkowi, by go nieI następnego dnia, gdy słońce przebiło się przez chmury, zrozumiałam, iż choćby najcięższe burze w końcu przemijają, a po nich przychodzi spokój.

Idź do oryginalnego materiału