Gdy tylko córka skończyła szkołę, uciekłam od męża.
— Bezwstydnica!
— Biedny chłop, jak to możliwe!
— Córkę ze sobą zabrała, żmija!
Wszyscy we wsi Sosnowa żałowali opuszczonego Jacka. Krewni, sąsiedzi, przyjaciele — każdy uważał, iż jego żona żyła jak u Pana Boga za piecem, a podstępnie uciekła, czekając, aż córka zdobędzie świadectwo. Biedny mężczyzna w wieku 55 lat został sam, całkowicie opuszczony! Tak mówili ludzie, ale nikt nie znał prawdy. Za tą historią kryły się lata bólu, zdrady i walki o przetrwanie.
Katarzyna wyszła za Jacka z wielkiej miłości. Był od niej starszy o piętnaście lat, ale dla niej porzucił pierwszą żonę i syna, rezygnując z części majątku. Na początku ich małżeństwa Jacek wydawał się idealny: troskliwy, silny, gotowy na wszystko dla ukochanej. ale po urodzeniu córki Zosi wszystko się zmieniło. Katarzyna, pochłonięta opieką nad dzieckiem, nie od razu zauważyła, jak mąż się oddala. Zrzucił na nią wszystkie domowe obowiązki, a niedługo przestał przynosić pieniądze do domu.
Gdy Zosia poszła do przedszkola, Katarzyna wróciła do pracy, by utrzymać rodzinę. Jacek zamiast pomagać, zamienił ich mieszkanie w Wąchocku w melinę. Zapraszał kumpli, organizował pijackie spotkania, gdy ona harowała. Już myślała o rozwodzie, ale los zadał kolejny cios. Jeden z kolegów Jacka zasnął z papierosem, i ich mieszkanie spłonęło doszczętnie.
Na szczęście ogień nie objął sąsiadów, ale Katarzyna straciła wszystko: dach nad głową, dobytek, poczucie bezpieczeństwa. Tego dnia stała wśród zgliszczy z małą Zosią na rękach, nie wiedząc, dokąd iść. Chciała rzucić wszystko i uciec, ale dla córki się pohamowała. Pożyczyła pieniądze od sąsiadki i wynajęła pokój w pensjonacie. O mężu się nie martwiła — wiedziała, iż sobie poradzi.
Następnego dnia znalazł ją Jacek. Z uśmieszkiem oznajmił, iż „załatwił sprawę”: przeniosą się do jego matki do wsi Sosnowa. Dla Katarzyny ten plan był koszmarem. Musiałaby rzucić pracę, zabrać Zosię z przedszkola, zaczynać od zera. Ale wyboru nie miała: bez domu, bez grosza, z dzieckiem na rękach — zgodziła się. Łzy dusiły ją, ale zacisnęła zęby, licząc, iż na wsi Jacek się zmieni, weźmie się w garść, przestanie pić. Jakże się myliła.
Na wsi było tylko gorzej. Teściowa, dobra, ale ślepo kochająca syna, nie śmiała mu słowem sprzeciwić. Jacek pił jeszcze więcej, znikał z kumplami, a Katarzyna dźwigała wszystko sama. Brała każdą dorywczą pracę: szyła, uW końcu, po latach cierpienia, znalazła w sobie siłę, by zacząć od nowa i nigdy więcej nie oglądać się za siebie.