Gdyby nie ty…
Kasia i Ania były przyjaciółkami od najmłodszych lat. Razem chodziły do przedszkola, w szkole siedziały w jednej ławce. Dorastając, Kasia stała się prawdziwą pięknością, zawsze otaczali ją adoratorzy, wszystko przychodziło jej łatwo, bez wysiłku. Ania zaś była niepozorną dziewczyną, jedną z wielu, której twarz nikomu nie rzucała się w oczy w tłumie.
Po szkole Ania poszła do szkoły pielęgniarskiej, wybierając pomoc innym jako swoją życiową drogę. Kasia uznała, iż dyplomy nie są jej potrzebne, żeby dobrze ułożyć sobie życie. Skończyła kursy i pracowała w salonie urody, malując kobietom brwi i rzęsy.
Przyjaciółki przeżywały razem kłótnie i rozstania. Nie było dnia, żeby się nie widziały lub nie gadały przez telefon. Głównie mówiła Kasia, a Ania słuchała, współczując kolejnemu rozstaniu przyjaciółki albo ciesząc się jej nowym związkiem.
Jak to często bywa między przyjaciółkami, obie zakochały się w tym samym chłopaku.
Pierwsza poznała Pawła Ania. Gdyby nie był przystojniakiem, tylko zwyczajnym, niczym niewyróżniającym się facetem, mogłaby z nim stworzyć miłość i rodzinę. Ale jak mówią, łatwych dróg do szczęścia nie ma.
Ania wracała ze sklepu. Godzinę wcześniej przeszła ulewa, kałuże jeszcze nie zdążyły wyschnąć. Omijając jedną taką, zajmującą cały chodnik, z przerażeniem zobaczyła pędzącego w jej stronę chłopaka na hulajnodze elektrycznej. Patrzył przed siebie, gdzieś obok Ani. Dziewczyna nie była pewna, czy ją zauważył, więc w ostatniej chwili krzyknęła i odskoczyła w bok, prosto w kałużę.
— Jeżdżą na tych hulajnogach, nic przed sobą nie widzą, narwańcy — warknęła starsza pani stojąca niedaleko i pogroziła chłopakowi kościstym palcem. — Na co się gapisz? Prawie człowieka potrąciłeś. A ten jeszcze patrzy…
Chłopak zatrzymał się i spojrzał w tył. Ania tymczasem wydostała się z kałuży na suchy fragment chodnika i ze smutkiem przyglądała się swoim zabłoconym, mokrym butom.
— Przepraszam. Po co wlazłaś w tę kałużę? Doskonale cię widziałem, ominąłbym cię — podszedł bliżej.
Ania nie potrzebowała jego przeprosin. Rozglądała się, gdzie postawić stopę, żeby wyjść z kałuży. Nie chciała znów wpaść w brudną wodę, choć teraz i tak nie miało to już znaczenia.
— Wskakuj, podwiozę cię — zaproponował.
— Zostaw mnie w spokoju — burknęła Ania.
— Przeprosiłem. Wolisz brodzić w kałużach? Gdzie cię podrzucić? — nie ustępował.
— Na sąsiednią ulicę. Mickiewicza dziesięć — odparła.
Niepewnie stanęła przed chłopakiem i złapała się kierownicy. Hulajnoga płynnie wyjechała z kałuży, rozpryskując wodę na boki. Wiatr przyjemnie owiewał twarz, od prędkości zapierało dech w piersiach. Ania nigdy wcześniej nie jeździła na elektrycznej hulajnodze, boiAnia zrozumiała w końcu, iż prawdziwa miłość wymaga cierpliwości i poświęcenia, a jej szczęście z Pawłem było warte wszystkich trudów, przez które przeszła.