Gdyby nie ty…
Zosia i Weronika przyjaźniły się od najmłodszych lat, chodziły do tego samego przedszkola, w szkole siedziały w jednej ławce. Dorastając, Zosia stała się prawdziwą pięknością, zawsze otaczał ją tłum wielbicieli, wszystko przychodziło jej z łatwością, bez wysiłku. Weronika zaś była zwyczajną dziewczyną, jedną z wielu, której twarz ginęła w tłumie.
Po maturze Weronika zaczęła studia na pielęgniarstwie, wybierając sobie za cel pomaganie innym. Zosia uznała, iż dyplomy nie są jej potrzebne, by dobrze ułożyć sobie życie. Skończyła kursy i pracowała w salonie urody, malując kobietom brwi i rzęsy.
Przyjaciółki ciężko przeżywały każdą kłótnię i rozstanie. Nie mogły przeżyć dnia bez spotkania czy choćby rozmowy przez telefon. zwykle to Zosia opowiadała, a Weronika słuchała, współczując kolejnemu zerwaniu z adoratorem lub ciesząc się nowym związkiem.
Jak to często bywa między przyjaciółkami, obie zakochały się w tym samym chłopaku.
Pierwsza poznała Tomka Weronika. Gdyby spotkała nie przystojniaka, a zwyczajnego, niczym nie wyróżniającego się faceta, mogłaby z nim stworzyć rodzinę. Ale łatwych dróg do szczęścia, jak wiadomo, nie ma.
Weronika wracała właśnie ze sklepu. Godzinę wcześniej przeszła ulewa, kałuże jeszcze nie zdążyły wyschnąć. Omijając jedną z nich, rozlaną na cały chodnik, dziewczyna z przerażeniem ujrzała pędzącego w jej kierunku chłopaka na hulajnodze elektrycznej. Patrzył przed siebie, gdzieś poza nią. Nie była pewna, czy ją zauważył, dlatego w ostatniej chwili krzyknęła i odskoczyła w bok, prosto w kałużę.
— Jeżdżą tymi hulajnogami, jak ślepi! — warknęła starsza kobieta stojąca nieopodal, grożąc chłopakowi kościstym palcem. — Co się gapisz? Mało człowieka nie przejechałeś. A teraz się przygląda…
Chłopak zatrzymał się i spojrzał. Weronika tymczasem wydostała się z kałuży na suchy fragment chodnika i z żalem przyglądała się swoim zabłoconym, mokrym butom.
— Przepraszam. Po co w tę kałużę wskoczyłaś? Widziałem cię, ominąłbym — podszedł bliżej.
Weronika nie potrzebowała jego przeprosin. Rozglądała się, gdzie postawić stopę, by nie wpaść z powrotem w błoto. Choć i tak już było po różnicy.
— Wsiadaj, podwiozę — zaproponował.
— Zostaw mnie w spokoju — warknęła Weronika.
— Przeprosiłem. A może wolisz brodzić w kałużach? Gdzie ci podwieźć? — nie ustępował.
— Na sąsiednią ulicę. Mickiewicza dziesięć — odparła w końcu.
Niepewnie stanęła przed nim i złapała się kierownicy. Hulajnoga płynnie ruszyła, rozpryskując wodę na boki. Wiatr przyjemnie owiewał twarz, a prędkość zapierała dech. Weronika nigdy nie jeździła elektrycznymi hulajnogami, bała się, ale z nim strach jakoś minął.
Wjechali na podwórko, chłopak zwolnił i szepnął jej do ucha:
— Która klatka?
Jego oddech musnął jej skroń, a po karku przebiegły ciarki.
— Trzecia — odparła cicho.
Podjechali pod samą bramę. Chłopak zatrzymał się tak, by mogła od razu stanąć na schodach. Przed wejściem także rozlewała się wielka kałuża.
— Dzięki — powiedziała Weronika.
Ich spojrzenia spotkały się na jednym poziomie. Zauważyła jego śniadą cerę, piękne oczy i uśmiech, od którego serce zabiło mocniej.
— Jestem Tomek — przedstawił się.
— Weronika.
— Przepraszam, iż tak wyszło. Może pójdziemy kiedyś do kina? Wszyscy znajomi rozjechali się na wakacje, a samemu jakoś nie chce się — zaproponował nagle.
Weronika wzruszyła ramionami.
— Może.
— To jutro o siódmej, tu. — Uśmiechnął się, odjechał i zniknął za rogiem bloku.
— Czemu się tak uśmiechasz? — zapytała mama, gdy weszła do domu.
— Do niczego. Wpadłam w kałużę, idę umyć buty. — Weronika podała mamie torbę z zakupami i zamknęła się w łazience.
Cały wiePo latach, gdy ich córeczka biegała już po podwórku, a Tomek zupełnie zapomniał o kulach, Weronika uśmiechnęła się, patrząc jak jej rodzina śmieje się przy grillu, i pomyślała, iż czasem największe szczęście wyrasta z najgłębszych ran.