Gładkie wprowadzenie – twardy upadek

newsempire24.com 3 dni temu

— No i co, tym razem chyba nie tylko na trzy dni? Zostaniecie dłużej? Danka! Czemu milczysz?
— Świętosławo Zygmuntówno, jeszcze raz wszystkiego najlepszego! Niech Pani dba o zdrowie! Jak tylko z Kubą wszystko ustalimy, natychmiast zadzwonimy.

Danuta gwałtownie odłożyła słuchawkę.

“Brr, no i coś takiego — pomyślała, gładząc telefon. — Rozmowa była pozornie miła, teściowa wyjątkowo uprzejma, powód radosny — jej jubileusz. Ale od pierwszej do ostatniej sekundy pragnęłam tylko, by się to skończyło.”

Nie chciała spędzać urlopu u teściowej. Wyczekany urlop, wreszcie zbieżny z Kubowym. Wierzyła, iż są miliony lepszych miejsc dla nich z dziećmi. Próbowała delikatnie zasugerować mężowi, iż może tego lata wybrać coś innego niż działka Świętosławy Zygmuntównej, ale Jakub był nieugięty. Tak go wychowano: starszych należy kochać i szanować. Niegrzecznie nie uradować rodziców przyjazdem.

* * *

— Danko, rodziców widzę może raz do roku. Chcesz, byśmy i na urlopie przestali ich odwiedzać? Dzieci całkiem zapomną o drugich dziadkach!
— Kochanie… jakby to ująć… Nigdybym nie pomyślał, iż jej tam dobrze? — Jakub zmarszczył brwi.
— To znaczy?
— Twoi rodzice przyzwyczaili się żyć daleko. Nie tęsknią za wnukami. Wszystko u nich pięknie bez tego.
— Co ty mówisz? Skąd takie myśli?
— Twoja mama w wiadomościach prosi tylko o zdjęcia starszych albo filmik młodszego. Nigdy nie pyta, jak się uczą, czy zdrowe. Wnuki potrzebne jej tylko po to, by pokazać ładne obrazki sąsiadce. Piękna fotografia, nic więcej. Co za nią stoi — ją nie interesuje. Nasze kłopoty — też nie.
— Nie zgadzam się. Mieszkamy daleko. Nie mogą zabrać Darka do przedszkola, odebrać chłopaków ze szkoły. Gdyby mieszkali blisko…
— Wiesz, Jakub… Moja mama też mieszka w innym mieście. Ale jest jak Reksio — zawsze gotowa pomóc. Pamiętasz, ile razy brała urlop albo L-4, kupowała bilet i pędziła pociągiem? Takiego pośpiechu u twoich rodziców nie widziałam.
— Tak, teściowa złota. Często jej dziękuję. Nasz anioł-stróż.
— I kiedy przyjeżdżamy, stara się spędzać czas z chłopcami: rowery, chowanego, piłka, rzeka. Kocha ich, oni ją. Tak jest w rodzinie. Ciepło, troska.
— Danko, ludzie są różni. Twoja mama to żywioł. Wiecznie młoda. Moja starsi, inni. Co, nie przyjedziemy?

Danuta zacisnęła usta, powstrzymując słowa. Ale nie tym razem.

— Jest mi tam niedobrze. Dzieciom też. Nieswojo. Nie potrafię tego nazwać.
— Jak to? Działka bajkowa, osobne pokoje, czysto, wygodnie. Czego więcej?
— Znasz przysłowie: “Miękkie łóżko, twardy sen”? Ono opisuje mój stan u teściowej.
— Niespodzianka. Czemu wcześniej milczałaś? Myślałem, iż wam wszystkim tam dobrze.
— Wszystko. Od pierwszej sekundy, gdy zalewamy ich dom, ich idealny, spokojny świat wali się w gruzy.
— Nigdy tego nie zauważyłem. Jesteś zbyt przewrażliwiona.
— Ty tam zajmujesz się gospodarką, pomagasz rodzicom. Rzadko jesteś z nami. A ja widzę i słyszę wszystko: zgryźliwe uwagi i spojrzenia ojca. Myślisz, iż mi przyjemnie? Jesteśmy małżeństwem 10 lat, a Świętosława Zygmuntówna nie może znieść tego, iż to ja jestem twoją żoną. Może nie cieszy ją nawet, iż masz nas.
— Co ty opowiadasz, Danuta! — Jakub nerwowo chciał skończyć rozmowę.
— Jedźmy zgodnie z planem. Ale bądź uważniejszy. Wszystko ci się wyjaśni. I przestaniesz myśleć, iż tonuję albo dokuczam twojej mamie.

* * *

Następne dni Danka spędziła na pakowaniu, a Jakub chodził jak chmura gradowa. Słowa żony go ubodły.

Droga do Poznania zajęła cztery godziny. Danka starała się stworzyć urlopowy nastrój: śpiewała z młodszymi na tylnym siedzeniu. Rozumiała, jak ciężko było mężowi słuchać jej słów, ale milczeć już nie mogła.

Zbyt długo była dla wszystkich grzeczna. Uśmiechała się teściom, nie reagowała na zaczepki na swój temat ani niemiłe uwagi o dzieciach. Nie chciała konfliktów. Na darmo. Teściowa, czując swą władzę, nie omieszkała jej dokuczyć.

Chłopcy zbyt hałaśliwi? Danka źle wychowuje. Jakub za chudy? Kiepsko karmi. Spódnica za krótka jak na wiek. Świętosława Zygmuntówna zawsze umiała ujrzeć skazę w synowej. Danka miała już dość.

— Witajcie kochani! — teściowa uśmiechała się szeroko w progu. — Wchodźcie, nie mogliśmy się doczekać!

Jakub spojrzał na żonę z wyrzutem: widzisz? Jak ona się cieszy.

— Synku, zaraz walizki wynoś na górę. Po co tu bałagan?

Halina w końcu rozluźniła ramiona, patrząc na krajobraz za szybą, gdy znów ruszyli w drogę, do nowej przygody, bezpieczni i zgrani jak szczygiełki w styczniowym karmniku. Matka Władka, Helena Bogumiła, obudziła się nad ranem w pustym domu, gdzie cisza wisiała gęsta jak flaki w galarecie, zdumiona iż jej słowa okazały się poduszką, pod którą ukryła się sama samotność, a w lodówce czeka, nietknięta, cała tortura urodzinowa piernikowa do zjedzenia.

Idź do oryginalnego materiału