Historia kobieca
Teresę i Krzysztofa uważano za idealną parę. Oboje przystojni, odnoszący sukcesy, z pieniędzmi – jedynie dzieci im nie było. Lekarze rozkładali ręce, stawiając niepocieszającą diagnozę.
Ale oni nie tracili nadziei. Chodzili do kościoła, modlili się, jak umieli, jeździli do świętych miejsc. Do kogo tylko nie zwracali się po pomoc. Gdy tylko usłyszeli, iż w jakiejś wsi mieszka stara znachorka, natychmiast do niej jechali. Jedna z nich powiedziała, iż dziecko będzie, choćby nie jedno, ale przez ból i straty. Mówiła wtedy wiele. Teresa tak się ucieszyła, iż słuchała jednym uchem, niczego nie zapamiętała, poza tym, iż trzeba wierzyć.
— Żyliby dla siebie, podróżowali, pieniędzy mają przecież mnóstwo, a oni robią z tego tragedię. Dzieci są niewdzięczne, wyrosną, i w starości choćby szklanki wody nie podadzą — mówili inni za jej plecami.
— Stara już, sama pewnie ma bukiet chorób, a jeszcze marzy o dzieciach. O wnukach czas myśleć… A skąd wnuki, jeżeli nie ma dzieci?
Teresa pewnego dnia powiedziała Krzysztofowi, iż go nie trzyma, by znalazł sobie młodszą kobietę, która urodzi mu dziecko, a może choćby więcej. Spojrzał na nią w taki sposób, iż pożałowała swoich słów i więcej tego tematu nie poruszała.
Tak żyli.
Mieli wszystko: pracę, mieszkanie, pieniądze, ale okazało się, iż to za mało, by być szczęśliwymi. Teresa wiedziała, iż byłaby najlepszą matką na świecie. Wyobrażała sobie, jak kołysze na rękach malutkiego człowieka, podobnego do niej i męża, jak stawia pierwsze kroki, idzie do szkoły… Czasem sama się przekonywała: — Ludzie żyją przecież bez dzieci. Taka moja dola. Bóg nie daje dziecka, bo nie zasługuję. — I szukała w sobie wad, za które mogła zostać ukarana.
Może modlitwy pomogły, może Bóg zlitował się nad ich cierpliwością i wiarą. Pewnego dnia zdarzyło się cudo, w które tak mocno wierzyli.
Teresa już nie śledziła cyklu. Gdy wstała rano z mdłościami, pomyślała, iż coś nieświeżego zjadła poprzedniego dnia. Ale mdłości powróciły i następnego ranka. Potem gotowała zupę, a zapach mięsa znów przyprawił ją o mdłości. A może…? Nie, to niemożliwe! Mimo to poszła do apteki i kupiła dwa różne testy.
Jak często pragniemy cudu, a gdy się spełnia, nie wierzymy własnym oczom. Teresa też nie od razu uwierzyła, gdy zobaczyła dwie upragnione kreski. Ledwie doczekała się powrotu Krzysztofa z pracy, by podzielić się radością.
— Jestem w ciąży — wykrztusiła, gdy tylko wszedł do domu, i podała mu test.
Przytulili się i stali tak długo, aż łzy euforii wyschły.
Krzysztof nie pozwalał jej dźwigać ciężarów, choćby do sklepu zabraniał chodzić bez niego, by nie nosiła siatek. Ciągle pytał, jak się czuje.
— Przestań się nade mną trząść. Kobiety starsze ode mnie rodzą — irytowała się Teresa.
— Inne kobiety mnie nie obchodzą, mam tylko ciebie. Nie chcę, by coś się stało tobie i naszemu dziecku — mówił, całując żonę. — A poza tym, sprawia mi radość, gdy mogę się wami opiekować.
Gdy brzuch stał się widoczny, sąsiedzi i współpracownicy nie pozostawili tego bez komentarza. Jedni szczerze się cieszyli, inni nie kryli negatywnych opinii.
— Co, jednak in vitro zrobiliście?..
— Nie urodzi, a jeżeli już, to będzie kaleka — powiedziała jedna sąsiadka drugiej na ławce pod blokiem.
Teresa usłyszała i gwałtownie odeszła od „życzliwych”. Szła, gładząc brzuch i szepcząc:
— Nie słuchaj nikogo. Będziesz najpiękniejsza i najmądrzejsza. — Wiedziała już, iż będzie córeczka.
Wcześniej omijała dziecięce działy w sklepach, teraz śmiało wchodziła i wybierała najlepsze ubranka dla maluszka. W domu rozkładała je i podziwiała, wyobrażając sobie w nich swoją córeczkę. Przytulała malutki body do twarzy. Pachniał nowością, ale to przecież były ubranka jej dziecka.
Gdy nadszedł czas porodu, umówili się w najlepszej klinice na cesarskie cięcie, bojąc się niespodzianek. Zbyt długo czekali, by ryzykować. Dziewczynka urodziła się zdrowa. Nie było dnia, by nie dziękowali Bogu za darowane szczęście.
Teresa nie miała pokarmu, kupowali więc najdroższe i najlepsze mleko modyfikowane. Oboje mogli godzinami patrzeć, jak śpi. Potem były pierwsze ząbki, pierwsze słowa, pierwsze kroki. Mąż zaproponował, by po urlopie macierzyńskim nie wracała do pracy. Dobrze zarabiał, mogła zostać w domu z dzieckiem.
— Żadnych przedszkoli, od innych dzieci tylko chorób się niszczy.
Córka stała się sensem życia Teresy, z euforią zajmowała się nią w domu. Ania rosła w miłości, była piękną i posłuszną dziewczynką, nie sprawiała problemów.
Do szczęścia gwałtownie się przyzwyczajamy, przestajemy je zauważać.
Ania już chodziła do szkoły. Pewnego wieczoru odrabiała lekcje, Krzysztof czytał gazetę, a Teresa przygotowywała kolację. Gdy miała pokroić warzywa do sałatki, przypomniała sobie, iż zapomniała kupić majonez.
— Krzysiu, skoczę gwałtownie do sklepu — powiedziała.
— Mhm — mruknął, nie odrywając wzroku od gazety.
Gdy wróciła, zabrała się za sałatkę. Dopiero gdy poszła wołać Anię na kolację, zobaczyła, iż jej nie ma.
— Krzysiu, a gdzie Ania?
— Pobiegła do Oli na chwilę.
— Dawno?
— Zaraz po twoim wyjściu.
Teresa spojrzała na zegarek — wpół do siódmej. Mówią, iż w takich momentach matka czuje niepokój, przeczucie nieszczęścia. Ale Teresa nic nie poczuła, była spokojna. Ola mieszkała w sąsiednim bloku. Po co się martwić? W każdej chwili może pójść po córkę.
Nie czekali na Anię, zjedli kolację. Potem Teresa zadzwoniła do domu Oli. Odebrała jej mama.
— Dzień dobry, mówi mama Ani. Czas już do domu — powiedziała Teresa.
— Ale jej u nas nie ma. Myślałyśmy, iż jej nie puściliście — odpowiedziała kobieta.
— Jak to nie ma?! — wykrzyknęła Teresa, wypuszczając słuchawkę z ręki.
Mąż zerwał się z fotela i podbiegł do niej.
— Co się stało?
— Ani nie