**Historia jednej teściowej.**
Wróciła do domu jak burza, gwałtownie umyła ręce i od razu pobiegła do kuchni. Rodzice już siedzieli przy stole.
Kinga przeprosiła, iż spóźniła się na obiad, i zaczęła opowiadać z błyskiem w oku: „Nie uwierzycie, kogo właśnie poznałam! Mój brat ma dziewczynę. Śliczna, wesoła, rudowłosa – jak małe słoneczko. Ma na imię Ola. Pracuje na myjni samochodowej, gdzie my jeździmy umyć auto. Tam się poznali. Wygląda na to, iż to poważna sprawa. Super, co?” – szczebiotała bez przerwy. Jan Kowalski, ojciec Kingi, podniósł głowę znad talerza i z uśmiechem stwierdził, iż to dobrze, bo już zaczynał się zastanawiać, czy jego syn w ogóle interesuje się dziewczynami. Matka Kingi, Maria Nowak, oburzyła się na taki komentarz męża, ale jeszcze bardziej zmartwiła się, iż syn znalazł sobie dziewczynę na myjni.
„A kto tam może pracować? Tylko takie, co nigdzie indziej ich nie chcieli. Brak wykształcenia, manier, wychowania. I w ogóle wszystkie jakieś nieatrakcyjne. Jednym słowem – myjniarki. Żadna z nich nie jest godna naszego syna!” – nie mogła się uspokoić Maria. Jan nie zgodził się z żoną: „No co ty, dlaczego od razu tak? Ludzie bywają różni. Może dziewczyna dorabia, a sama studiuje zaocznie. Pracować to nie wstyd. Znaczy, iż zna wartość pieniądza. Nie będzie naszemu synowi wydzierać złotówek, skoro sama zarabia. A ty już od razu oceniasz. choćby jej nie widziałaś! Może to naprawdę fajna dziewczyna. Nie sądzę, żeby nasz syn wybrał byle kogo.” Ale Maria nie dała się przekonać: „To ja pójdę i zobaczę tę piękność! Zobaczymy, jak ona omotała naszego syna. Zrobię tak, iż ją zwolnią. Nie ma co się interesować zamożnymi chłopakami. Niech sobie szuka kogoś skromniejszego.”
Następnego dnia Maria rzeczywiście poszła na myjnię. Od progu zaczęła krzyczeć, żeby zawołano Olę, która wiesza się na szyi jej syna. Domagała się, by dziewczynę zwolniono za romansowanie z klientami. Ale Asia, która ją przywitała, powiedziała, iż nie zna takiej osoby – może pracuje w innej zmianie – i zasugerowała, żeby wróciła jutro. Maria chciała natychmiast upokorzyć „nieprzyzwoitą” Olę i wyrzucić ją z pracy. Ale, jak to mówią, wyszła jak Zabłocki na mydle. Obiecała jednak, iż wróci.
Asia podeszła do Oli i wyjaśniła, iż lepiej nie wdawać się z klientami, bo za to faktycznie można stracić pracę – to choćby w regulaminie jest. Ale Ola odparła, iż z Kubą są razem już od roku. Na początku nie chciała się z nim umawiać, ale on nie dawał za wygraną. Teraz chce ją poznać z rodzicami, ale ona sama zwleka – najpierw chce skończyć studia, znaleźć porządną pracę, a dopiero potem przedstawić się rodzinie.
Teraz jednak potrzebowała tej pracy, bo studiowała i mieszkała w akademiku, a nie chciała brać pieniędzy od rodziców. Asia obiecała, iż nie doniesie kierownictwu, ale Ola musi poprosić narzeczonego, żeby przemówił do swojej matki – niech więcej nie przychodzi z awanturami na myjnię.
Wieczorem Kuba wrócił do domu i od progu zaczął rozmowę z matką ostrym tonem: „Czego ty chcesz?! Chcesz, żebym się z Olą pokłócił? Na myjni pracuje tymczasowo. Każda praca jest szanowana. W ogóle jej nie znasz. To dobra i mądra dziewczyna. Kocham ją, i jeżeli jeszcze raz pojawisz się tam ze skandalem, wyprowadzę się, wezmę Olę i będziemy żyli na swoim. Wtedy nas nie zobaczysz. Nie wtrącaj się w nasz związek. Chcę się z nią ożenić. I to moje ostatnie słowo.” Maria milczała. Znała charakter syna – nie rzucał słów na wiatr. jeżeli coś obiecał, dotrzymywał. Nie chciała go stracić, więc postanowiła nie pokazywać się więcej na myjni.
Minęły dwa lata. Kuba i Ola wzięli ślub. Krewni pana młodego byli zachwyceni. Maria z dumą wyjaśniała, iż w przygotowaniach pomagała synowa. Okazała się piękną i inteligentną dziewczyną. Skończyła studia z wyróżnieniem, dostała pracę w dobrej firmie i zarabia niemal tyle co jej syn. A na dodatek para spodziewa się dziecka – Ola jest w trzecim miesiącu. Kuba ledwo namówił ją na ślub, bo wolała najpierw zamieszkać razem. Dobrze, iż Maria posłuchała syna i nie mieszała się w sprawy młodych.
Jan podeszłNa parkiecie, gdy wszyscy tańczyli, Maria uśmiechnęła się do siebie, myśląc, iż czasem warto dać młodym szansę, zamiast od razu osądzać.