Zostałem poproszony o napisanie krótkiego tekstu w jakiś sposób odnoszącego się do wydarzenia „Hunting for Painting”. Jako wykładowca Akademii Sztuki w Szczecinie nie jestem zewnętrznym obserwatorem, znam osobiście osoby studiujące i pracujące w tej instytucji. To może rodzić różne oczekiwania. Na szczęście nie jestem zatrudniony w dziale promocji, co jest jednak o tyle słabym dla mnie pocieszeniem, iż świat generalnie wygląda tak, jakby czynność promowania była wymarzonym zajęciem. Postanowiłem więc potraktować to wydarzenie, zaistniałe w nim postawy i sztukę, z perspektywy filozoficznej, jako wyraz stanu ducha czy kondycji najmłodszego pokolenia w sztukach wizualnych, tym bardziej iż idealnie się ono do tego nadaje. Nie jest to bynajmniej zadanie łatwe i szczególnie w tak krótkim niezobowiązującym tekście obarczone jest wieloma wadami, niemniej mam nadzieję, iż okaże się warte podjęcia.
Ale zacznijmy od początku. „Hunting for Painting” to przegląd twórczości młodych związanych z Wydziałem Malarstwa Akademii Sztuki w Szczecinie. Organizuje go już od czterech lat Katarzyna Szeszycka, aktywna malarka, do niedawna kierowniczka katedry, a w tej chwili prodziekana wydziału. Nie robi tego oczywiście sama. Katarzyna ma świetnie rozpoznaną „tkankę artystyczną” miasta, daleko wykraczającą poza środowisko Akademii, a do tego niezwykłą mobilność i zdolności współpracy. Ważne jest dla niej, jak sama mówi, sieciowanie, krosowanie subkultur, przebijanie baniek, co jest oczywiście wartością samą w sobie, ale też znacznie poszerza możliwości działania. Bez tworzonych przez nią przez lata sieci kontaktów i związanych z nimi zasobów Hunting for Painting, w takiej formule, w jakiej się odbywa, byłoby adekwatnie nie do pomyślenia.
W tym roku impreza przyjęła szczególnie duży wymiar. Swoje prace pokazało ponad 50 osób. Przede wszystkim obecni studenci Akademii Sztuki w Szczecinie, ale także absolwenci i niekiedy wykładowcy, którzy raczej sprawowali pieczę i kuratorowali. Centralny pokaz mieścił się na pięciu kondygnacjach (łącznej powierzchni około 1500 m2) budynku starej spółdzielni SELSIN przy ul. Św. Ducha, obok TRAFO, nie zmienianym wewnątrz od czasów PRL-u. Towarzyszyły mu wydarzenia w innych lokalizacjach, niektóre z nich niezależne organizacyjnie od głównej wystawy: pokaz Queerowego Koła Naukowego (miejsce działań LOKATORNE, ul. Edmunda Bałuki 17); wystawa zbiorowa absolwentów liceum plastycznego (TU.CENTRUM SZCZECIN, ul. Królowej Jadwigi 2); wystawa zbiorowa studentów malarstwa (Galeria R+, Akademia Sztuki w Szczecinie); wystawa Jarosława Pabich-Szmyt i Hanny Marii Wilk (Klub Delta, ul. Racławicka 10); otwarcie pracowni Renaty Ramoli i Magdaleny Myszkiewicz (ul. Bogurodzicy 1); wystawa Aleksandry Bek (Galeria Kapitańska, ul. Kapitańska 2); wystawa Remigiusza Sudy (Freedom Gallery, Off Marina). Należy przy tym zaznaczyć, iż Hunting for Painting jest patronowany przez Wydział Malarstwa i zapisuje się na konto Akademii Sztuki, ale jest to faktycznie impreza niskobudżetowa, organizowana oddolnie, dość spontanicznie, niezależna od administracji i władz uczelni.
Co więc na niej było widać? Gdybym miał na to pytanie odpowiedzieć w jednym zdaniu, powiedziałbym tak: zamiast literatury natura, zamiast walki ucieczka, zamiast rozumienia współodczuwanie, zamiast zakupów grzebanie w śmieciach, zamiast ironicznego dystansu branie leków.
Najmłodsze pokolenie przede wszystkim szuka bezpieczeństwa. Zamiast galeryjnych obiektów, którymi mieliby zdobywać uznanie, wolą tworzyć symboliczne schrony z odpadów, gałęzi, szmat czy czegokolwiek innego, aby zaszyć się w nich z dala od rzeczywistości, nad którą nie czują panowania. Taką rolę pełnią także szkicowniki, pamiętniki i baśniowe światy rodem z fantazy. Takim schronem wydaje się być dla nich sama sztuka oraz Akademia w Szczecinie, która przedstawia się jako miejsce respektujące feminatywy oraz szczególnie przyjazne osobom niebinarnym i nieheteronormatywnym.
Szukanie domu jest charakterystyczne dla wieku nastoletniego, ale ten etap zdaje się przeradzać w stan chroniczny. Nie chodzi już bowiem o to, żeby lepiej czy inaczej niż rodzice wykonać zadane przez społeczeństwo role. W polskich rodzinach jest przez cały czas przemoc i alkoholizm, chociaż kiedyś było prawdopodobnie znacznie gorzej. Rzecz w tym, iż nie ma już modelu domu i ról społecznych, z którymi młodzi chcieliby się utożsamiać.
O ile wczorajsi postmoderniści próbowali swoimi teoriami uświadomić ludziom, co adekwatnie stało się z nimi w XX wieku, o tyle dzisiaj wiedza ta jest treścią codziennego doświadczenia i codzienną udręką. Aby móc poczuć się bezpiecznie i znaleźć dom, czymkolwiek i gdziekolwiek miałby on być, trzeba najpierw mieć rozeznanie czy jakąś podstawową pewność na temat samego siebie. W świecie dążącym do maksymalnej indywidualizacji, w dodatku pod panowaniem runku konsumenckiego, taka pewność nie jest możliwa. Codziennie, w mediach i na ulicy, oglądamy starania innych w zakresie wymyślania siebie, reklamujące się jako udane, ale kilka jest w tych obrazach podpowiedzi dla naszych własnych starań. Inny to przecież nie ja. Tylko ja jest „ja”. Pozostaje więc nieustanne i zawsze niepewne przyglądanie się sobie i siebie konstruowanie.
Młodzi patrzą na siebie z czułością i akceptacją a ich schrony są konstruowane wspólnie, są gościnne, zapraszające i panuje w nich miła atmosfera. Nie pije się w nich alkoholu, bardziej popularne są leki, w tym antydepresanty i hormony. Dotykanie się ma być bardzo delikatne i raczej jest aseksualne. W sztuce młodych jest wiele cielesności i płciowości, ale kilka seksu, który wydaje się kojarzyć im bardziej z nierównością i przemocą niż z przyjemnością i miłością. Nie chodzi tu o dekadenckie ekstatyczne doznania silnych indywidualności w perspektywie końca świata, ale o rozpoznawanie fundamentów i warunków początkowych jakichkolwiek działań i doznań. Także o próbę przełamania alienacji: znalezienia dowodu na to, iż inni, mimo iż tak różni, są wewnątrz tacy sami jak my.
To nie jest postmodernistyczny świat ironii i przewrotnych intelektualnych zabaw w relatywizowanie i wytrącanie z równowagi, podczas których przegrywa ten, kto traci dystans i czuje się obrażony. Tu panuje bezpośredniość, prostolinijność i wzmożona wrażliwość, a nad porządkiem czuwać ma poprawność. Młodzi żądają poprawności, ponieważ nie chcą być zranieni i nie chcą nikogo ranić. Aksjomatami są równość i tolerancja, a adekwatne używanie języka ma je sankcjonować. Nie chodzi o gramatykę czy choćby faktyczne implikacje ontologiczne, ale o zwykłą zdolność zadość czynienia różnorodności i równości.
Młodzi nie szukają wsparcia w fikcji literackiej czy w socjologicznych teoriach wyjaśniających charakter współczesnego społeczeństwa, ale w psychologii i naturze. Psychologia, bardziej jako dziedzina terapeutyczna niż filozoficzna refleksja, utwierdza ich w przekonaniu, iż nieustanne przyglądanie się sobie pogłębia ich samowiedzę, a znalezienie szczęśliwej relacji z samym sobą jest egzystencjalnym obowiązkiem, tym bardziej iż nikt nie zrobi tego za nich.
Naturę postrzegają natomiast nie jako brutalny naturalistyczny świat znajdujący się poza społeczeństwem i moralnością, ale jako świat zindywidualizowanych jednostek podobnych do ludzi, z których każda jest osobą, równie istotną i wyjątkową. W tak postrzeganej naturze szukają schronienia i taką chcą chronić, szukają w niej podobieństw, analogii i czerpią inspirację dla własnych tożsamościowych zmagań. Każdy jest inny a wszyscy równi – tak lakonicznie sformułowany cel ruchów emancypacyjnych XX wieku młodzi uznali za stan natury. Natura i Kultura przestały być dla nich opozycjami.
Niewiele jest w obrazach młodych refleksji o przyszłości i przeszłości. Tak jakby nie chciano pamiętać o tym, jak wiele nierówności, niesprawiedliwości i przemocy potrafi zgotować jeden człowiek drugiemu. I jakby można było odciąć przeszłość podobnie jak odciąć można penisa w zwodzie. Ten symbol patriarchatu i humanizmu (ostatni nabrał zdecydowanie pejoratywnego znaczenia) poddawany jest przez młodych różnym torturom, a następnie – zgodnie z etyką troski i akceptacji – otaczany czułością, choć przypomina już wtedy jedynie archeologiczną popękaną skamielinę. Ofiara z penisa wygląda jak próba przebłagania natury (bo raczej nie Historii), by uwolniła człowieka od tkwiącego w nim zła.
Historia nie jest dla nich nauczycielką i przestrzenią istnienia dla teraźniejszości, a przyszłość wydaje się pusta, a przynajmniej nieinteresująca. Uznaliśmy, iż świat zmierza w stronę katastrofy klimatycznej i kilka można z tym zrobić. Młodzi ustawiają się więc od razu w pozycji przegranej. Nie ma już etosu DIY i survivalu, nie mówiąc o rewolucyjnych skłonnościach, ale też nie widać objawów rozpaczy. Być może dlatego, iż ich teraźniejszość skupiona na poszukiwaniu „ja” pokryła inne czasy gramatyczne.
Najmłodsze pokolenie sztuk wizualnych jawi mi się jako ironia historii. Jest zarazem wyrazem aktualnego etapu żmudnego procesu emancypacji jednostki prowadzonego przez zachodnią lewicę, jak i idealnym klientem neoliberalnego globalnego systemu ekonomicznego. Jest egocentryczne, pozbawione poczucia bezpieczeństwa i przytłoczone otaczającym światem, niepewne, ale wymagające, wrażliwe estetycznie i moralnie, nie lubi podejmować trudu, nie ceni intelektualizmu, wybiera bezpośredniość, (współ)odczuwanie i spontaniczne działanie. Oczywiście też woli słowo „możesz” od „powinieneś” i zdecydowanie chętniej weźmie udział w marszu przeciwko władzy państwowej niż globalnej władzy korporacji w rodzaju Meta. Lewicowy liberalizm w sferze wartości doskonale legitymizuje władzę kapitału – czyni z niego kapitał z ludzką, wielokolorową i transpłciową twarzą. Przykładem niech będzie sama Akademia Sztuki w Szczecinie, gdzie idee tolerancji i równouprawnienia doskonale współgrają z zarządzaniem korporacyjnym, polityką zaciskania pasa, wzmożonymi kontaktami z biznesem, komercjalizacją przestrzeni dydaktycznej i outsourcingiem. Może wydać się paradoksem, iż neomarksiści dostarczają kontentu kapitalistom, ale to nie tyle paradoks, ile wyraz dialektyki procesów społeczno-historycznych i, chciałoby się rzec, chytrości kapitału. Paradoksem jest raczej to, iż młodzi niechętni są wobec tego, co mogłoby przynieść im zdecydowaną ulgę, a zarazem oderwać ich liberalizm społeczny od neoliberalizmu ekonomicznego. Mam na myśli podjęcie trudu próby głębokiego rozumienia procesów, których są częścią.
Łukasz Musielak