Struktura zwykłego życia
Każdy dzień wygląda mniej więcej tak samo. Rytm wyznacza życie innego człowieka, naszego człowieka, naszego dziecka.
Kiedy budzę ją pocałunkiem w ciepły od snów policzek, dzień się zaczyna. Wychodzi do szkoły, a ja mam kilka godzin na zebranie myśli, wysłanie odpowiedzi na e-maile, przelanie myśli na białe wirtualne kartki.
Lekcje kończą się o 14:30. Teoretycznie mogłaby zostać w szkole dłużej, ale pozostało taka malutka, nie chcę, by musiała pozostawać w placówce dłużej niż to absolutnie konieczne.
Około drugiej wychodzę więc z domu, jadę po moje dziecko i to ono znowu wyznacza harmonogram mojego dnia. Później jesteśmy razem, jedziemy do ulubionego ekologicznego warzywniaka, po południu przygotowujemy razem jedzenie, oglądamy bajki i układamy puzzle. Jestem przy mojej córce, a ona jest przy mnie.
W tle majaczą niezmienne stałe kadry: pranie, zmywarka, kuchnia, zobowiązania zwykłego życia. One również zajmują mój czas i energię.
Czasami wieczorami jestem tak zmęczona, iż nie mam siły mówić.
I w pewnym momencie każda z nas, matek, dochodzi do takiego miejsca, w którym zadaje sobie pytanie: na ile mnie jeszcze wystarczy?
I kiedy bywa, iż tych zobowiązań zawodowych w moim doświadczeniu jest więcej, nałożę na siebie kilka większych tematów jednocześnie, zaczynam czuć oddech presji terminów na plecach, pojawia się we mnie taka myśl, iż nikt o tym nie mówi. A o ile mówi, to wciąż zbyt cicho. Tymczasem powinniśmy wrzeszczeć, na całe gardło, o tym, jak to wiele do uniesienia!
Powinnyśmy wrzeszczeć
Kobiety, zamiast być doceniane za to, iż doprowadzają się na skraj wyczerpania fizycznego i psychicznego w związku z mnogością ról, jakie muszą odgrywać, są zwalnianie ze stanowisk, niedoceniane przez partnerów, niewidziane, pomijane.
Jakby "zostałaś matką" było niemal obelgą. Zostałaś matką, pewnie i tak nie wykonasz swojej pracy tak dobrze, jak wcześniej. Zostałaś matką, pewnie wybierzesz czas z dzieckiem niż nadgodziny. Zostałaś matką, pewnie będziesz fatalnym pracownikiem, non stop na zwolnieniach. "Nie możesz sobie kogoś wziąć do pomocy?".
Poważnie, nie znam młodej matki, która nie musiałaby w pewnym momencie przejść tego procesu. To z pomocą z zewnątrz jest moim faworytem. Jasne, mogę. Po pierwsze zarobię na to, żeby to wsparcie opłacić, a po drugie i tak nie będę ze swoim dzieckiem. Win-win, czyż nie?
O czym adekwatnie chcę powiedzieć? O tym, iż brakuje mi narracji społecznej, która mniej więcej wyglądałaby tak: "Widzę i domyślam się, ile kosztuje twojego czasu, energii i siły opiekowanie się kilkoma obszarami życia na takim poziomie. Widzę, iż jak na jednego człowieka, to bardzo wiele. Jesteś silna, świetnie sobie radzisz, bądź dla siebie dobra, szukaj wsparcia, możesz na nie liczyć".
Rozumiecie państwo, zamiast tego pieprzenia o opiekunkach za kilka tysięcy albo zdań, które niemal ocierają się moim zdaniem o przemoc, iż "wszystko jest kwestią organizacji". Otóż nie jest, drodzy mężczyźni, nie jest.
Charakter macierzyństwa
Macierzyństwo to raczej jazda bez trzymanki, niż kwestia organizacji. I piszę to z pełną świadomością swoich słów, jako osoba raczej nieźle zorganizowana. Codziennie wykonuję te same obowiązki i lubię stały rytm, daje mi poczucie bezpieczeństwa.
Macierzyństwo, bycie z dzieckiem, małym, dojrzewającym, to nie jest stałość, to jest zmiana. Życie w ogóle samo w sobie zakłada nieustanne zmiany, wiry, nurty. I to jest wiele do uniesienia. I jako kobiety, które wciąż odgrywają znaczącą rolę w życiu dziecka, przyjmujemy to wszystko, w całości.
I czasami, a czasami choćby częściej, nie możemy oddychać. I zamiast kolejnego zobowiązania, kolejnej pozycji na liście rzeczy, którymi powinnyśmy się zająć, pragniemy tylko zawinąć się w kokon nieistnienia i sobie w nim poleżeć. Tak, żeby przez kilka godzin nikt niczego od nas nie chciał i nas nie dotykał.