Jak nie działać

tablicaodjazdowhome.wordpress.com 19 godzin temu

Weekend spędziłam na walce z oporną materią językową, jestem w tej chwili na etapie ‘nie ma szans, żebym to napisała’. Jeszcze nie mam w głowie obrazu całości, słowa nie chcą mnie słuchać, kotłują się, biją i uciekają, a do tego opowiadam historie, a mam zrobić kwerendę tego, co kto na temat napisał, suchą i nudną. Wymyśliłam sobie fantastyczny temat, ale na razie słabizna.

Wczoraj odwiedzili nas Ad z Re, przyszli do Mo, bo Mi jako osoba aktywistyczna wyjechał protestować na lotnisko Shannon, a ja zakopana w papierach. Fajnie, jak Ad i Re mieszkają w Dub, musimy korzystać teraz, bo mają plany, żeby się jednak wyprowadzić – płacą 1000 euro za mały pokój w domu z POJEDYNCZYMI SZYBAMI w oknach. Na razie się rozglądają i myślą, nie chcą na wieś, bo jak to młodzi ‘a co my będziemy na wsi robić?‘. Ja ich rozumiem, bo jak kocham wieś i chciałabym być wieśniarą, to w głębi duszy nie jestem, lubię mieszkać w mieście i dziękuję opatrzności, iż nam coś nie strzeliło do głowy, jak szukaliśmy domu, iż może pod Dub, iż może bliżej morza, iż może piękny krajobraz i duży ogród, a teraz byśmy spędzali cudowne godziny w samochodzie dojeżdżając do pracy, na uczelnię, wożąc Mo na zajęcia gimnastyczne, plastyczne, muzyczne i tak dalej. Więc nie, na wsi nie. Choć ostatnio bardzo mi się takie Greystones spodobało, może na starość, na emeryturę się gdzieś tam nam uda przenieść, a może za 10 lat jak już Mo będzie sobie sama na studia dojeżdżała. Takie pomysły snują mi się po głowie.

Przemyśliwuję też sobie ostatnio różne rzeczy, np. dlaczego ludzie nie chcą iść na terapie, choć wszelkie znaki na niebie i ziemi sugerują, iż terapia ma szansę im pomóc. (Są oczywiście powody finansowe, ale dość często powody finansowe to wymówka, żeby czegoś nie zmienić, bo jakoś zawsze bardziej racjonalne wydaje się wydanie na wakacje/samochód/remont łazienki czy kurs włoskiego). Ja pamiętam, iż oprócz tych wszystkich racjonalizacji i wymówek, miałam dwa największe strachy, jeden, może nie racjonalny, ale chyba powszechy, iż terapia mnie zmieni, iż będę ZUPEŁNIE INNĄ OSOBĄ, iż nie będę już tym, kim jestem. Brzmi to trochę śmiesznie, no bo przecież po to właśnie idzie się na terapię, żeby się zmienić, ale strach przed utratą samego siebie, choćby najbardziej pokaleczonego, jest dość podstawowy. Jest to strach przed zniknięciem, nieistnieniem, anihilacją. Ja się autentycznie bałam, iż stanę się kimś innym. Może chodziło o to, iż ten ktoś inny, w kogo się zmienię, będzie ukształtowany przez terapeutę/tkę, nie będzie moją własną emanacją samej siebie?

Z tym jest związany strach drugi, iż terapeuta będzie coś SUGEROWAŁ, czyli mi WMAWIAŁ, albo mną manipulował, wymyślał, rzeczy, których nie czuję i wmawiał mi, iż one są w mojej NIEŚWIADOMOŚCI. Jest to chyba też strach powszechny i dość częste postrzeganie roli terapeuty jako kogoś, kto coś SUGERUJE I RADZI. A sugerowanie i radzenie to są dwie rzeczy, które są w naszych studiach postrzegane jako błędy kardynalne, adekwatnie większość tego, czego się uczymy, to jak NIE ROBIĆ, niż jak coś robić – jak raczej NIE MÓWIĆ, niż mówić, jak nie radzić, nie naprawiać, nie robić niczego za pacjenta, nie zabierać mu sprawczości. Winnicot kiedyś powiedział, iż terapeuta interpretuje (komentuje) głównie po to, żeby pokazać pacjentowi, iż terapeuta też może się mylić. (Tutaj mam taki cudny cytacik z tekstu, który właśnie czytam na jutrzejsze zajecia: Quite unexpectedly one day Miss K reflected on her relationship to me saying it
was different from any other that she’d ever known: ‘You don’t press me into
any kind of shape. You give me elbow room and space to move around in
‘*)

Na moim szkoleniu uczą, jak kogoś zrozumieć. Najbardziej absurdalne, z mojego punktu widzenia, uczucia i fantazje mają sens z punktu widzenia osoby, która je odczuwa, są traktowane jako racjonalne w kontekście tego, co jej się przydarzyło, jej środowiska, przeżytych traum i świata wewnętrznego. Zrozumienie to adekwatność nie tylko intelektualna, ale oznacza też współ-czucie, czyli poczucie tego, co czuje pacjent, co jest podstawa każdej ewentualnej interwencji. jeżeli tego się nie potrafi zrobić, to nie ma szans na sukces. Ale rozumienie nie oznacza roztkliwiania się, czy obsadzenia siebie w roli wybawiciela, a pacjenta w roli ofiary, czasem jest odwrotnie, pacjent zamienia się w prześladowcę, a terapeuta (czasowo) godzi się na bycie najgorszą osobą na świecie, dopóki to jest potrzebne pacjentowi. Oczywiście, zgoda na prześladowanie przez pacjenta musi się mieścić w pewnych ramach i to do takiego stopnia, do jakiego jest to potrzebne komuś, żeby się spotkał ze swoją agresją. Jak można się domyśleć, jest to dość skomplikowane i nie za bardzo mam tu miejsce, żeby wchodzić w szczegóły, bo oczywiście prześladowanie terapeuty nie może przekraczać granicy cielesnej itd. Ale wiemy, iż pacjenci ‘wyżywają’ się na terapeut/kach i do pewnego stopnia i w pewnych ramach może to być czynnik leczący.

Ciekawe jest też, iż największe lęki wzbudzają formy terapii najbardziej niedyrektywne, czyli takie, gdzie terapeuta mówi najmniej, a już na pewno nie radzi i nie sugeruje, jak psychoanalityczna czy psychodynamiczna, a te najbardziej dyrektywne, jak kognitywno-behawioralna, gdzie terapeuta ma bardziej aktywną rolę – sugeruje, modeluje, zadaje prace domowe, częściej się odzywa – są łatwiej akceptowane. Studiuje z nami psycholożka kliniczna, która prowadzi terapię bólu w szpitalu i opowiadała nam, jak w pracy ma różne schematy działań i reakcji, prawie jak w programie komputerowym, iż jeżeli A to B, a jeżeli C to D i po dziesięciu latach takiej pracy z pacjentami zaczęło ją to coraz bardziej uwierać, bo widzi, jak płytko może pracować, jak to pomaga w najmniej skomplikowanych przypadkach, a cała reszta ludzi po 10 spotkaniach dostaje wypis, iż skończyli kurs i tyle. (Ale nas też uczą, iż jak pacjent jest bardziej oderwany od rzeczywistości, to musimy być bardziej obecni niż standardowo, częściej się włączać i odzywać, żeby nie miał poczucia jeszcze większego odrealnienia.) Cała ta historia z infantem, czyli obserwacją niemowlęcia, to też jest trening jak NIE DZIAŁAĆ I NIE RADZIĆ i okazuje się to takie trudne! Mamy często chcą nas widzieć w roli eksperta, mimo, iż wiedzą, iż jesteśmy tylko studentami. Mama mojego niemowlęcia często skarży się na nieprzespane noce, kłopoty z karmieniem butelką, czy treningiem czystości starszego dziecka i od razu czuję wtedy coś takiego, iż mam ochotę coś jej od razu doradzić, powiedzieć, co wiem, bo coś tam już wiem, wskoczyć w rolę cioci Dobra Rada. Ale nam nie wolno. I jest to bardzo trudne.

Myślę jeszcze, iż ludzie często boją się bólu psychicznego, rozdrapywania starych ran, tego całego ‘i po co to komu?’ Ja akurat dawno temu byłam już w takim stanie, iż niczego się nie bałam, bo nie mogłam sobie wyobrazić, iż może być coś bardziej bolesnego od tego, co czułam. Jak ktoś bym mi wtedy powiedział, iż odetnie mi rękę i przestanie mnie dusza boleć, to bym to na serio rozważała. Bo wszystko wokół było jak popiół, jak krajobraz po bitwie. Ale wiem, iż strach przed rozgrzebywaniem ran jest dość częsty. Ludzie boją się też ruszania całego, często chorego układu rodzinnego, iż jak się zdecydują na A to będą musieli powiedzieć B, czyli – nie wiem – rozwieść się albo wyprowadzić z przemocowego domu. A jak mają się wyprowadzić, jeżeli nie wierzą, iż w ogóle można mieć dom nieprzemocowy?

No i takie rozkminki chodzą mi po głowie.

*Całkiem nieoczekiwanie pewnego dnia panna K, zastanawiając się nad swoim stosunkiem do mnie, stwierdziła, iż różni się on od wszystkich innych, jakie kiedykolwiek znała: „Nie zmuszasz mnie żębym przybrała jakiś kształt. Dajesz mi miejsce na rozpychanie się i przestrzeń, w której mogę się poruszać’ (Winnicott, 1980, Fear of Breakdown. A Clinical Example’

Idź do oryginalnego materiału