Dziś, siedząc przy kawie w naszym małym domu na obrzeżach Poznania, gdzie każdy kąt przypomina czasy młodości, przyszło nam do głowy smutne odkrycie. Dzieci, dla których poświęciliśmy wszystko – czas, siły, oszczędności – dawno już odeszły w swoją dorosłość. Synek choćby nie odbiera telefonu. Czasem nachodzi mnie myśl, czy którykolwiek z nich podałby nam szklankę wody, gdy przyjdzie czas niemocy.
Poznaliśmy się z Andrzejem w szkole. Przez lata zabiegał o moje względy, poszedł choćby na ten sam uniwersytet, by być blisko. Wzięliśmy skromny ślub, gdy miałam 25 lat. Rok później urodziła się nasza pierworodna – Kinga. Życie nie było na to przygotowane. Andrzej rzucił studia, by zarabiać, ja zaś wzięłam urlop dziekański.
To były ciężkie lata. Andrzej znikał w pracy po kilka dni, ja uczyłam się macierzyństwa między egzaminami. Gdy Kinga miała dwa lata, znów zaszłam w ciążę. Przeszłam na zaoczne, a Andrzej wziął dodatkowe zmiany w fabryce.
Wychowaliśmy dwoje dzieci: Kingę i młodszego Krzysia. Gdy Kinga poszła do szkoły, wreszcie dostałam pracę w zawodzie. Andrzej awansował, urządziliśmy mieszkanie. Ledwie odetchnęliśmy, gdy okazało się, iż znów będziemy rodzicami.
Narodziny Basi stały się nowym wyzwaniem. Andrzej łapał każdą nadgodzinę, ja zaś poświęciłam się malutkiej. Nie wiem, jak daliśmy radę, ale jakoś przetrwaliśmy. Gdy Basia rozpoczęła naukę, poczuliśmy ulgę – jakby kamień spadł nam z serca.
Lecz trudności nie ustawały. Kinga, ledwie zaczęła studia, oznajmiła, iż wychodzi za mąż. Nie protestowaliśmy – sami pobraliśmy się młodo. Wesele i wkład na mieszkanie dla młodych wyczerpały nasze oszczędności.
Krzyś też zapragnął własnych czterech ścian. Wzięliśmy kolejny kredyt, by kupić mu kawalerkę. Na szczęście gwałtownie znalazł pracę w korporacji, co trochę nas uspokoiło.
Gdy Basia kończyła liceum, oznajmiła, iż marzy o studiach za granicą. To był trudny czas, ale zebraliśmy grosz do grosza i wysłaliśmy ją do Brukseli. Dom opustoszał.
Z latami dzieci odwiedzały nas coraz rzadziej. Kinga, choć mieszka w Poznaniu, wpada tylko od święta, tłumacząc się natłokiem obowiązków. Krzyś sprzedał kawalerkę i kupił mieszkanie w Warszawie. Przyjeżdża raz do roku, jeżeli w ogóle. Basia po studiach została za granicą, budując karierę.
Daliśmy im wszystko: młodość, marzenia, każdy grosz. A w zamian? Cisza. Nie oczekujemy pieniędzy ani pielęgnacji w chorobie. Chcemy tylko telefonu, odwiedzin, ciepłego słowa. Ale i to stało się rzadkością.
Patrzę właśnie przez okno na zasypane śniegiem podwórko i myślę: może czas przestać czekać? Może w wieku 65 lat zasłużyliśmy wreszcie na trochę szczęścia dla siebie?
Tylko jak pogodzić się z tym, iż ci, dla których poświęciliśmy życie, odeszli bez żalu? Przypominam sobie dawne marzenia – podróże, czytanie książek do późna, życie bez ciągłego liczenia groszy. Lata minęły na trosce o innych, a teraz, u progu starości, czuję, jak życie wymyka się z rąk.
Andrzej milczy, ale widzę w jego oczach tę samą tęsknotę. On też oddał wszystko i teraz nie wie, jak wypełnić pustkę. Nie chcemy być ciężarem, ale życie w wiecznym oczekiwaniu na dzwonek, który może nigdy nie zabrzmieć, staje się nie do zniesienia.
– Może czas zacząć żyć dla siebie? – pytam cicho, ściskając dłoń męża. – Pojechać nad morze, jak zawsze marzyliśmy? Albo po prostu spacerować wieczorami, nie licząc na telefon?
Andrzej patrzy na mnie, a w jego oczach błyska iskra.
– Może i czas – odpowiada. – W końcu jeszcze żyjemy.
W głębi duszy boję się jednak: a jeżeli zapomnieliśmy, jak to jest? jeżeli jedyne, co nam pozostało, to wspomnienie bycia potrzebnym? Ale patrząc na Andrzeja, postanawiamy – spróbujemy. choćby jeżeli wydaje się to niemożliwe, znajdziemy w sobie siłę, by zacząć od nowa.
Dziś zrozumiałem, iż dzieciństwo mija szybciej niż przypuszczamy, a dorosłość dzieci przychodzi zbyt gwałtownie. Może lekcją jest to, by dawać miłość, ale nie zatracać siebie? W końcu pustego dzbanka choćby najdroższe dziecko nie napełni.