Gdy wychodziłam za mąż za Wojtka, wiedziałam, iż ma córkę z poprzedniego małżeństwa. Aneta, jego była, porzuciła dziecko już sześć lat temu — spakowała walizki i wyjechała do Anglii z jakimś nowym facetem, rozpoczynając życie od zera. Przez ten czas urodziła jeszcze dwójkę, o starszej córce przypomina sobie dwa razy w miesiącu przez videochat, a prezenty przysyła tylko na święta. Widziałam, jak dziewczynka tęskni za matką, jak wpatruje się w ekran telefonu, mając nadzieję, iż mama powie: „Przyjedź do mnie”. Ale ta nigdy nie zaprosiła, nigdy nie przyjechała. Po prostu skreśliła córkę ze swojego życia.
Na początku dziewczynka mieszkała u teściowej — matki Wojtka. Ale ta dość gwałtownie się zmęczyła, nie radziła sobie z nauką, kaprysami, histerią. I po prostu odesłała wnuczkę ojcu. Wojtek przyprowadził ją do domu, spojrzał mi w oczy i cicho powiedział: „Marlena zostanie z nami. Na dłużej.”
Starałam się być dobrą macochą. Kupowałam ubrania, gotowałam ulubione dania, odbierałam ze szkoły, rozmawiałam szczerze. Chciałam być przyjaciółką. Ale dziewczynka się zamknęła. Postawiła między nami mur i choćby nie próbowała go zburzyć. Nie tylko mnie ignorowała — zachowywała się tak, jakbym w jej świecie nie istniała.
Minęły trzy lata. Teraz ta dziewczynka ma dwanaście lat. I wciąż mieszka z nami, rządzi, jakby to był jej dom, a nie nasz. Codziennie wieczorem skarży się ojcu: „Ciocia Kasia kazała mi posprzątać”, „Ciocia Kasia nie kupiła mi tego, co chciałam”. A potem teściowa dzwoni do mnie z pretensjami, iż „za mało poświęcam czasu dziecku” i iż „niedługo sama urodzę, więc niech to będzie lekcja macierzyństwa”. Ale sama nie chce spędzić z wnuczką choćby godziny, gdy muszę pilnie iść do lekarza czy do pracy.
To wszystko mnie wykańcza. Pracuję, zajmuję się domem, gotuję, a teraz jestem jeszcze w ciąży. Wojtek, choć nie staje po stronie córki, prosi, żebym była łagodniejsza, wyrozumialsza. A ja już nie mam siły. Ta dziewczynka stała się źródłem irytacji. Jest niesforna, opryskliwa, nie potrafi podziękować, nie słucha i wiecznie jest niezadowolona. Nie jest moja i już choćby przed sobą tego nie ukrywam.
Czasem siedzę w nocy w kuchni i myślę: „Gdybym wtedy odmówiła, żeby do nas zamieszkała… Gdybym postawiła na swoim…” Ale już za późno. Nie mogę odejść od męża — będziemy mieli wspólne dziecko. I, jakkolwiek samolubnie by to nie brzmiało, coraz częściej marzę, żeby córka Wojtka sama zapragnęła wrócić do babci. Żeby powiedziała: „U babci jest mi lepiej”. Nie będę jej przekonywać, żeby została. Nie będę płakać.
Po prostu chcę żyć spokojnie. Bez ciągłych pretensji, bez walki o miejsce w tym domu. Chcę, żeby moje dziecko rosło w miłości i harmonii, a nie w wiecznym napięciu i kłótniach. Może to moja jedyna szansa, żeby ocalić rodzinę i nie zgubić siebie.