Lęk przed macochą: Elżbieta unika małżeństwa z wdowcem.
Macocha doskonale widziała, iż Elżbieta nie chce wyjść za wdowca, i to nie dlatego, iż miał małą córeczkę, ani iż był starszy, ale dlatego, iż bardzo się go bała. Jego zimne spojrzenie wbijało się aż w głębię serca, a ze strachu serce zaczynało bić mocniej, jakby próbowało się bronić przed strzałami ciskanych spojrzeń. Oczy Elżbiety były spuszczone w ziemię, których nie chciała podnieść, a gdy w końcu to zrobiła, wszyscy widzieli, iż były pełne łez.
Te łzy spływały po policzkach, czerwieniących się ze wstydu. Dłonie drżały, małe piąstki kurczowo zaciskały się, jakby chciały bronić się przed macochą i przedstawionym jej kandydatem. Zdradziecki język, niech będzie przeklęty, wymówił: Wyjdę.
No to ułożone. Do takiego domu, do takiego mężczyzny grzech nie iść! Przecież z pierwszą żoną obchodził się jak z damą dworu, była miękka jak glina, wątła, chuda, ciągle chorowała i kaszlała. Szli on trzy kroki, ona jeden. Stawali, a ona oddychała jak lokomotywa, a on obejmował ją i uspokajał, nie stawiając oporu jak twój ojciec, pijany.
Kiedy była w ciąży, prawie nikt nie widział jej chodzącej. Większość czasu leżała, a po porodzie to on wstawał w nocy do dziecka, a ona całkiem opadła z sił. Tak mówiła jego matka.
A ty zdrowa jak rzepa! On cię w czerwonym kącie posadzi. Ty sprytna, do wszystkiego zdolna i kosą, i sierpem, przędziesz i tkasz. Grzech cię za młodzika wydać, ich charaktery jeszcze nie ustalone, głupoty nie pokazane, a ten mężczyzna otwarty, o nim wszystko wiemy. Jakie tobie szczęście!
Mocne, domowe wino wystawię, posiedzimy przy wieczerzy, a wdowiec wesela nie potrzebuje, przecież zmarłej tańcami nie będziemy drażnić. Posagu zbierać nie kazał, mówił, dom pełen wszystkiego.
Jakub poślubił pierwszą żonę z miłości, wiedząc, iż Jadwiga często chorowała, była słabowita, ale matka powtarzała, iż on przystojny, silny mężczyzna, potrzebuje gospodyni, nie dziewczynki. ale ani ludzie, ani własny rozum go nie przekonali tylko Jadwiga była mu potrzebna i koniec.
Po wsi krążyły plotki, iż go urzekła, bo tylko zaczarowany człowiek, który nie żył prawdziwie, zdecyduje się zamienić swoje życie w szpital, cierpienia, ból. Lekarze mówili, iż płuca Jadwigi są bardzo słabe, każde przeziębienie kończy się zapaleniem, astmą, a dalej kto wie, może i gorzej.
Jakub wierzył, iż jego miłość odsunie śmierć od żony, wyleczy ją, otoczy opieką, a choroba ustąpi. Początkowo po ślubie wszystko układało się świetnie. Szczęśliwi, radośni małżonkowie nie mogli nacieszyć się swoim szczęściem.
Potem, gdy Jadwiga zaszła w ciążę, jej wnętrzności jakby się przewróciły. Ciągłe osłabienie, zawroty głowy, senność uczyniły ją tak słabą, iż nie mogła prać, doić krowy, choćby uczesać swoich pięknych, długich włosów.
Lekarze mówili, iż to ciążowa dolegliwość, urodzi i wzmocni się. Jakub z miłością opiekował się żoną bez zarzutu. Jego matka dniem i nocą oskarżała go, iż do domu wprowadził nie gospodynię, a problem. Jakub bronił żony jak głodny orzeł gniazda, i poprosił matkę, by do nich nie przychodziła.
Jadwiga urodziła córeczkę, a Jakub miał nadzieję, iż siła i euforia wrócą do rodziny. Tak, szczęście wróciło, ale na krótko. Raz przeziębiona, Jadwiga nigdy już nie wróciła do pełni zdrowia i po prostu znikała w oczach.
Zabrano ją do szpitala, ale lekarz powiedział wprost:
Jej płuca już nie wytrzymają.
Powiedział prosto, po chłopsku. Jadwiga wiedziała, iż zostało jej kilka czasu, początkowo trzymała się i nie pokazywała tego. Wymuszony uśmiech, bardziej przypominający grymas bólu, wraz z uśmiechem na ustach, ale oczy zdradzały strach przed jutrem, przed córką.
Jakby spojrzenie żegnało się i nakazywało zapamiętać ją wesołą, szczęśliwą. Jej wychudzona sylwetka z wystającymi żebrami, zapadnięta klatka piersiowa, wysuszone palce, opadające ramiona bez słów mówiły, iż śmierć chodzi obok i czeka na ostatni oddech swojej wybranki.
Przeczuwając koniec, Jadwiga poprosiła męża, by wysłuchał jej prośby.
Nie pojawił się jeszcze człowiek, który zmieniłby plany Boga. Nasza miłość zmęczyła się walką ze śmiercią, nie ma już sił, nie mogę dłużej i ja jestem zmęczona bólem, myślami. Przepraszam ciebie i córkę. Byłam skazana na cierpienia od urodzenia, a was skazałam na mękę.
Jakub wziął jej gorące dłonie i zaczął je całować. Z ciężkiego, urywanego oddechu zrozumiał, iż spieszy się, by powiedzieć coś ważnego. Czuł, iż zostało jej tylko kilka minut.
Mówiła o swojej miłości do nich, o troskach o córkę, mówiła z wysiłkiem, a potem nabrała tchu i powoli rzekła:
Ożeń się z Elżbietą, będzie dobrą żoną, ty jesteś dobrym mężem, ojcem, a ona będzie dobrą matką. Przeżyła nie mniej niż ja, z macochami, z niesprawiedliwymi ojcami. Jej życie mnie porusza, a moja mama przyjaźni się z ich rodziną. Jej oczy jak sokoła, wszystko widzą zawczasu.
Elżbieta jest bardzo czuła, pracowita, cierpliwa, nie skrzywdzi córki, a ciebie pokocha. Bądź z nią tak, jak ze mną. Traktuj ją tak, jakbym ja była przy niej w jej skórze. Wybacz, iż tak mówię, ale nie tylko płuca się ściemniły, dusza też od troski o córkę. A twój los też Bóg rozstrzygnie, jak zdecydujesz, tak będzie. Ale pamiętaj nie krzywdź córki, inaczej przeklnę zza grobu. Ostatnie słowa wypowiedziała powoli i dobitnie.
Jednocześnie, z resztą sił, ścisnęła dłoń męża.
Jakub wybuchnął płaczem, łzy zasłoniły twarz żony. Po jej oddechu czuł, jak ukochana odchodzi. Anielska, spokojna twarz z uśmiechem na ustach patrzyła w jeden punkt. Dłoń wciąż ściskała jego rękę.
Jakub zaczął ją całować od stóp do głów