KINGA MICHALSKA: – W Auschwitz byłam po raz pierwszy dopiero przy okazji kręcenia filmu. Rodzina nie zabierała mnie do takich miejsc, gdy byłam dzieckiem. Moja babcia, rocznik 1945, pojechała na wycieczkę do Muzeum Auschwitz, kiedy była w szkole podstawowej. Kazali im nocować w barakach, żeby poczuli się „jak więźniowie”. Pozostała po tym trauma. Moja mama też za wcześnie odwiedziła Auschwitz. Nie była na to emocjonalnie przygotowana.
Wizyta w takich miejscach bywa trudna z wielu powodów.
Kiedy byłam w gimnazjum, zabrali nas na wycieczkę na Pawiak. Jedyna rzecz, którą zapamiętałam, to moment, kiedy przewodnik w perwersyjny sposób opowiadał nam, jak zabijano niemowlęta. Stanął przed nami i zademonstrował: „Jedna mała nóżka w jedną rękę, druga nóżka w drugą i ciach, rozrywają w pół!”. Potem długo nie chciałam jeździć do miejsc związanych z Zagładą. Już kiedy byłam na studiach, wybrałyśmy się z mamą na wycieczkę rowerową na ścianę wschodnią. Był piękny dzień. Jedziemy przez las, nagle mama przystaje i mówi: „O, Sobibór, tutaj był obóz”. To było jeszcze przed powstaniem muzeum, jechało się lasem i nagle człowiek łapał się na tym, iż to tu. Uderzyło mnie to jakoś.
A jak pani zareagowała, kiedy po latach trafiła do Auschwitz?
W ramach researchu do filmu podróżowałam po Polsce śladami Zagłady z przyjaciółką z Kanady, Żydówką polskiego pochodzenia. Pojechałyśmy do Oświęcimia. Jej babcia przeżyła Auschwitz, była z nią bardzo związana. Dużo rozmawiałyśmy o tym, w jaki sposób odwiedzić to miejsce. Zamiast Muzeum Auschwitz-Birkenau wybrałyśmy Oszpicin. Muzeum Żydowskie w Oświęcimiu – opowiada ono przedwojenną historię Żydów, którzy stanowili połowę populacji miasta.