Jesień życia w cieniu zdrady

polregion.pl 4 dni temu

**Starość w cieniu zdrady**

Dziś opowiem wam historię, która rozegrała się na naszym podwórku w jednym z blokowisk Wrocławia. Pełna dramaturgii, bólu i niespodziewanych zwrotów akcji, jak scenariusz melodramatu.

Do naszego osiedla przeprowadziliśmy się pod koniec lat siedemdziesiątych, kiedy właśnie skończono budowę ostatniego bloku. Uchodził za niemalże luksusowy: nowy, z przestronnymi mieszkaniami. Obok otworzyli szkołę, dzięki czemu dzieci nie musiały przemierzać pół miasta. Rok szkolny zaczynał się nie we wrześniu, ale w połowie lutego, żeby rodziny zdążyły się zadomowić. Po wojnie mieszkanie było marzeniem, a tu – tanie lokum w nowej dzielnicy. Zasiedlali się głównie młodzi rodzice z dziećmi, więc podwórko gwałtownie wypełniło się gwarem.

Dzieciaki gwałtownie się zaprzyjaźniły, już latem wiedziały, kto do której klasy będzie chodził, i całymi dniami hasały po okolicy. Ale była jedna dziewczynka, Kinga, która trzymała się na uboczu. Miała już dziesięć lat, a wciąż siedziała w domu. Wychodziła tylko po zakupy z polecenia mamy lub z babcią, choć nam, sześciolatkom, pozwalano już samym się bawić. W naszej paczce szeptano, iż Kinga ma surową matkę, niemal tyrankę, która bije córkę za byle co.

Pewnego dnia postanowiliśmy sami zaprosić ją na podwórko i poszliśmy pod jej drzwi. Otworzyła mama Kingi i ku naszemu zdziwieniu powiedziała, iż marzy, by córka częściej wychodziła, ale Kinga woli samotność. Odeszliśmy z kwitkiem, postanawiając więcej się nie wtrącać.

Kinga rosła pod czujnym okiem matki i babci, które chciały, by była wyrafinowana i wykształcona. Odznaczała się wśród nas: zawsze schludna, powściągliwa, nie jak my, wiecznie włóczący się po opuszczonych placach budowy. Czasem nocą z jej mieszkania dobiegały dźwięki skrzypiec – tak melancholijne, iż aż ciarki przechodziły.

Po paru miesiącach do naszego bloku wprowadziła się kobieta z synem, Bartkiem. Zamieszkali na tym samym piętrze co Kinga. I o cudo! Kinga zaprzyjała się z Bartkiem. Po raz pierwszy widywaliśmy ją na podwórku: śmiała się, biegała, zamiast tkwić w czterech ścianach. Ich przyjaźń wydawała się zbawieniem dla tej zamkniętej dziewczyny.

Lata mijały. Kinga i Bartek obchodzili osiemnastkę, poszli na tę samą uczelnię. Ale Kinga studiów nie skończyła – w wieku dziewiętnastu lat Bartek nalegał na ślub. niedługo zaszła w ciążę i po roku urodził się syn, Kacper – żywy obraz ojca, z takimi samymi ciemnymi włosami i przenikliwymi zielonymi oczami. Krewni się cieszyli, a osiedle huczało od plotek o młodej rodzinie.

Niedługo potem do klatki wprowadziła się samotna kobieta, Agnieszka, koło czterdziestki. Była zamknięta, ale gwałtownie zdobyła sympatię sąsiadów: raz przyniosła komuś leki, innym razem pomogła z ciężkimi torbami. Kinga często prosiła Agnieszkę, żeby odbierała Kacpra z przedszkola, gdy sama się spóźniała.

Ale pewnego dnia wszystko się rozpadło. Kinga wróciła z pracy wcześniej, marząc o wieczorze z mężem i synem. Gdy otworzyła drzwi, zastygła: Agnieszka i Bartek całowali się w ich salonie. Wszystko stało się jasne. Agnieszka nie tylko pomagała z dzieckiem – od miesięcy była w ich domu, gdy Kinga pracowała. Zdrada trwała już długo.

Kinga, oślepiona bólem, wyrzuciła Bartka. Ten, choćby nie mrugnąwszy okiem, spakował manatki i wyniósł się do Agnieszki, mieszkającej piętro wyżej. Babcia Kingi zmarła parę lat wcześniej, a matka wyjechała z nowym partnerem do innego miasta. Kinga została sama z synem. Marzyła o wyprowadzce, ale nie mogła: matka Bartka, babcia Kacpra, uwielbiała wnuka i nie chciała stracić z nim kontaktu. Kinga, mimo bólu, zostala w tej samej klatce, gdzie każdy dzień przypominał o zdradzie.

Po kilku latach Agnieszka urodziła Bartkowi syna, Oskara, łudząco podobnego do Kacpra. Chłopcy się nie spotykali – Agnieszka i Bartek trzymali ich osobno. Bartek zaczął pić, podobnie jak Agnieszka. Stracił pracę, brakowało pieniędzy, a dzieci często chodziły głodne. Matka Bartka, starsza pani Janina, przejęła opiekę nad oboma wnukami, kupując im ubrania i jedzenie.

Ale zdrowie Janiny zaczęło szwankować. Zabrali ją do szpitala. Kinga, mimo urazy, nie mogła zostawić Oskara na pastwę losu. Bartek i Agnieszka zapominali odebrać go z przedszkola, nie karmili na czas. Kinga, zaciąwszy zęby, zaczęła dbać także o drugiego chłopca.

Tragedia nadeszła, gdy Janina zmarła na zawał, dowiedziawszy się, iż Bartek w pijackiej bijatyce zabił kolegę i trafił do więzienia. Agnieszka zniknęła, porzucając Oskara. Kinga nie oddała chłopca do domu dziecka – i tak wystarczająco się nacierpiał. Za marne grosze wychowywała dwóch synów, odmawiając sobie wszystkiego.

Lata mijały. Kacper wyjechał do Warszawy, dostał prestiżową pracę. Oskar po dziewiątej klasie poszedł do technikum, został elektrykiem. Kinga przeszła na emeryturę, a synowie, wdzięczni za jej poświęcenie, regularnie przesyłają jej pieniądze. Czasem przyjeżdżają do Wrocławia, ale widują się rzadko.

Kinga spotkała starość wśród wspomnień o bólu i zdradzie, ale z dumą za synów, których sama wychowała. Jej historia to opowieść o tym, jak serce może znieść nieznośne dla tych, których kocha.

Idź do oryginalnego materiału