– Cześć, synku. Pomyślałam, iż wpadnę do was w gości, a przy okazji zostanę na noc, żeby nie wracać do domu tak późno – powiedziałam do syna. A on zamiast się ucieszyć, jakoś dziwnie zamilkł.
– Mamo, rozumiesz… Gości u nas mama Marii. jeżeli zgodzisz się dzielić z nią pokój, to przyjeżdżaj – odpowiedział mi Wiktor.
Jeśli mam być szczera, to słowa syna bardzo mnie zasmuciły. Po prostu nie rozumiem matki mojej synowej – jak można tak żyć?
Kupiłam naszym dzieciom mieszkanie, trzypokojowe, i podarowałam im samochód, a matka synowej – nic. Po prostu czeka, aż córka będzie ją utrzymywać.
Rozumiem, iż dzieci powinny pomagać rodzicom i ich wspierać, ale w naszej sytuacji to już przesada, bo moja synowa nie pracuje, jest na drugim urlopie macierzyńskim, a pracuje tylko mój syn. Ja oczywiście pomagam im, jak mogę, więc w rezultacie matka mojej synowej żyje na mój koszt.
Nasi młodzi pobrali się 10 lat temu. Jestem emigrantką, od 17 lat mieszkam w Wielkiej Brytanii, więc w momencie ich ślubu miałam wystarczająco dużo pieniędzy, by kupić im trzypokojowe mieszkanie, i wręczyłam im klucze do nowego lokum – wchodźcie i mieszkajcie.
Mam tylko jednego syna, wychowywałam go sama, bo tak się złożyło, iż rozwiodłam się z mężem i nasze drogi się rozeszły. On wyjechał do innego miasta i zapomniał o nas z synem. Oprócz minimalnych alimentów nie było z jego strony żadnej pomocy.
Gdy tylko syn skończył szkołę i dostał się na studia, poprosiłam swoją mamę, żeby miała na niego oko, a sama spakowałam się i wyjechałam do Wielkiej Brytanii. Na co miałam czekać? Życie nauczyło mnie, iż trzeba być silnym – nikt ci nie pomoże, dopóki sama nie zadbasz o swoje życie.
Czy trzeba mówić, jak ciężko pracuję w Londynie? Nie narzekam, bo wiem, iż dostaję odpowiednie pieniądze za swoją pracę. Po prostu chcę powiedzieć, iż nie oszczędzam siebie – zarabiam i dla siebie, i dla dzieci.
A matka mojej synowej ma inną filozofię życia. Jest prawie moją rówieśniczką, choćby o dwa lata młodszą ode mnie, i uważa, iż ktoś powinien ją utrzymywać.
Też dawno temu rozwiodła się z ojcem swojej córki, bo uznała, iż nie zapewniał jej dostatecznego komfortu. Później wyszła za innego mężczyznę, dość bogatego – miał dom, samochód, a ona nie przepracowała przy nim ani jednego dnia, była gospodynią domową.
Ale tego mężczyzny niedawno zabrakło i okazało się, iż cały swój majątek przepisał na swoją rodzoną siostrę i jej dzieci, bo sam nie miał własnych.
Rodzina ładnie i grzecznie wskazała jej drzwi, więc była zmuszona wrócić do swojej starej kawalerki, w której od lat nie było remontu.
Ale matka mojej synowej znalazła inne rozwiązanie – zaczęła jeździć do naszych dzieci i zatrzymywać się u nich nie na dni czy tygodnie, ale na miesiące. Udaje, iż zajmuje się wnukami, ale prawda jest taka, iż synowa też nie pracuje i doskonale daje sobie radę sama.
Więc one dwie całymi dniami siedzą w domu, jedzą, piją kawę, chodzą na spacery – i wszystko to za pieniądze mojego syna albo moje.
– Nie, synku, przyjadę jednak, a przy okazji porozmawiam z mamą Marii, bo dawno się nie widziałyśmy – powiedziałam.
Syn nie chciał, żebym przyjeżdżała, bo zna mój charakter i przeczuwał, iż to się dobrze nie skończy.
– A kiedy zamierzasz wrócić do domu? – zapytałam wprost matkę mojej synowej, gdy siedziałyśmy przy herbacie w kuchni.
– Po co mam wracać? Pomagam dzieciom – odpowiedziała.
– Dzieciom pomagam ja, a pani po prostu na nich pasożytuje. jeżeli naprawdę chce pani pomóc, proszę pojechać ze mną do Wielkiej Brytanii, gwałtownie znajdę pani pracę. Będzie pani zarabiać i pomagać córce.
Moja propozycja została odebrana jako osobista zniewaga. Matka synowej poczerwieniała, odsunęła filiżankę, choćby nie dopiła herbaty i zaczęła demonstracyjnie się zbierać. Urządziła całą scenę.
Synowa błagała ją, żeby została, tłumacząc, iż źle mnie zrozumiała.
Ale ja uściśliłam, iż wszystko zrozumiała bardzo dobrze – to mieszkanie kupiłam ja i nie chcę, żeby tutaj mieszkała.
Teraz obrażona na mnie jest nie tylko matka synowej, ale i sama synowa. Syn milczy, ale widzę, iż choćby on nie bardzo mnie popiera.
Ale nie uważam, iż zrobiłam coś złego. Wciąż jestem przekonana, iż w takim wieku człowiek powinien sam się utrzymywać.
A jakie jest wasze zdanie? Kto ma rację?