Jesteś już STARĄ BABĄ, naszemu synowi potrzebna jest młoda matka, a nie DZIADÓWKA! Wychodzę i ZABIERAM DZIECKO! syczał mąż.
Tego wieczoru wydarzyło się coś, czego Renata choćby w najgorszym śnie nie mogła przewidzieć. Jej mąż, Damian, stał przed nią z lodowatym spojrzeniem, a jego słowa, rzucone w ciszę warszawskiego mieszkania, uderzyły jak grom z jasnego nieba. W ramionach ściskała swego małego synka, Maćka kruche, ciepłe istnienie, którego oddech był dla niej światłem w ciemności. Serce ścisnęło się w piersi, gdy poczuła, jak dziecko zesztywniało, jakby choćby bez słów rozumiało, iż dzieje się coś strasznego.
Maciek nie był zwykłym dzieckiem. Był cudem. Cudem, o który Renata modliła się przez długie lata. W wieku trzydziestu siedmiu lat niemal pogodziła się z myślą, iż macierzyństwo to szczęście, które ją ominęło. Lata prób, nadziei, rozczarowań i wreszcie upragniony pozytywny test. Lekarze ostrzegali, iż wiek nie sprzyja, ale ona się nie poddała. A gdy Damian dowiedział się o ciąży, jego oczy zabłysły jak w dniu ślubu. Otaczał ją miłością, troską, luksusem. Mówił, iż teraz ich rodzina stanie się prawdziwa, pełna, jak w starych filmach. Urządzał wieczorne spacery po Krakowskim Przedmieściu, kupował ekologiczną żywność, wynajmował najlepszych lekarzy, co dwa tygodnie jeździli na USG, zapisywał każde kopnięcie maleństwa. Był szczęśliwy. Przynajmniej tak się wydawało.
Poród był ciężki, ale szczęśliwy. W dniu wypisu ze szpitala Damian przyjechał po nich, ale jego zachowanie zaniepokoiło. Był zdystansowany, niemal chłodny. Nie było łez, nie było uścisków, tylko krótkie no to jedziemy. Renata zrzuciła to na zmęczenie, stres. Ale gdzieś w głębi duszy zadźwięczał alarm. niedługo jednak wszystko wróciło do normy. Spędzał godziny przy łóżeczku, uczył się trzymać dziecko, pomagał w nocnych karmieniach. Renata odetchnęła. Wmówiła sobie, iż wszystko jest w porządku. Że to tylko etap przejściowy.
Minęło dziewięć miesięcy. Chłopiec rósł, śmiał się, gaworzył. Renata wprowadzała stopniowo nowe pokarmy, ale wciąż karmiła piersią tak radził pediatra, tak było wygodnie i jej, i dziecku. Aż pewnego wieczoru Damian, wracając z pracy, rzucił ostro:
Dość. Czas go odstawić. To chłopak, nie dziewczynka! Żeby w rok i dziewięć miesięcy ssał pierś jak trzylatek? To nienormalne!
Renata drgnęła. Tak ostrych słów od niego nie słyszała od dawna. Ale to był dopiero początek.
Z dnia na dzień stawał się coraz zimniejszy. Jego spojrzenia były obojętne, rozmowy urywane. Prezenty zniknęły. Kwiaty tym bardziej. choćby zwykłe dziękuję po kolacji stało się rzadkością. A potem, jak grom z jasnego nieba, uderzył cios.
Jesteś stara rzekł, ściągając marynarkę i nie patrząc na nią. Zrozum to. Maćkowi potrzebna jest młoda, pełna życia matka. A nie kobieta, która wygląda na jego babcię. Wychodzę. I zabieram syna. Mam już inną. Ona będzie mu prawdziwą mamą. A ty swoją misję wykonałaś: urodziłaś. Mieszkanie zostawiam ci. Rozwód załatwimy spokojnie. Nie chcę cię upokarzać. Ale z tobą żyć już nie mogę.
Renata stała jak sparaliżowana. Serce waliło jej jak młot. Nie wierzyła, iż to dzieje się naprawdę. Czy to żart? Ale nie w jego oczach nie było śladu uśmiechu. Tylko lód. Tylko pogarda.
Dam wszystko w porządku? wyszeptała, ledwo powstrzymując drżenie głosu. To jakiś żart? Dziś nie prima aprilis. Wiesz, co mówisz?
Nie żartuję odparł zimno. Znam ją od dawna. Jest piękniejsza, mądrzejsza, młodsza. I, co najważniejsze, chce być matką. A ty? Ty choćby pracować nie potrafisz. Kiedy ostatnio wyszłaś z domu bez dziecka? Kiedy myślałaś o sobie?
Słowa wbijały się jak noże. Tak, od dawna nie pracowała. Tak, oddała się rodzinie. Ale czy to zbrodnia? Czy to powód do zdrady?
Nie oddam ci syna wykrztusiła, czując, jak ziemia usuwa się spod nóg.
To nie podlega dyskusji warknął. jeżeli nie zgodzisz się grzecznie, wyrzucę cię na bruk. Gdzie pójdziesz? Do siostry, której dzieci głodują? Do matki, ledwo wiążącej koniec z końcem? Ja dam Maćkowi wszystko: najlepsze szkoły, zajęcia, podróże, bezpieczeństwo. A ty? choćby jutra mu nie zapewnisz.
Mówił z pewnością kogoś, kto wie, iż ma władzę. I miał rację. Damian pracował w sądzie. Miał znajomości. Wiedział, jak działa system. I nie bał się go użyć.
Tej nocy Renata nie zmrużyła oka. Siedziała przy łóżeczku syna, gładziła jego włosy, szeptała czułe słowa, bojąc się, iż gdy zaśnie, obudzi się w pustym mieszkaniu. Ale Damian jeszcze nie odszedł. Pojawiał się rzadziej, ale zostawał. Nadzieja, choć słaba, jeszcze tliła się w jej sercu.
Aż pewnego dnia zapukano do drzwi. Na progu stali policjanci.
Jest pani aresztowana za systematyczne spożywanie alkoholu, znęcanie się nad dzieckiem i zaniedbywanie obowiązków rodzicielskich sucho oznajmił jeden z nich.
Renata patrzyła na nich w przerażeniu. To był absurd. Nie piła. Uwielbiała syna. Ale Damian stał za plecami funkcjonariuszy, z kamienną twarzą. Nie patrzył na nią. Tylko skinął głową.
Syn zostaje ze mną powiedział. Zapewnię mu bezpieczeństwo.
Zabrali ją. Trzy dni w komisariacie. Bez adwokata. Bez wyjaśnień. Bez kontaktu ze światem. A gdy w końcu ją wypuścili, mieszkanie było puste. Tylko kurz na półkach i cisza, w której dźwięczało echo zdrady.
Damian przyszedł wieczorem. Siedział naprzeciw, patrzył z lodowatą wyższością.
Pokazałem ci, kto tu rządzi syknął. Spróbuj cokolwiek zamknę cię w więzieniu. Zgnijesz tam.
Jesteś potworem wyszeptała Renata, czując, jak wszystko w niej zamarza. Myślisz, iż obca kobieta pokocha Maćka jak matka? Nie zna jego zapachu, nie słyszała jego pierwszego krzyku,