Jeszcze nie za późno na nowy początek

twojacena.pl 6 dni temu

– Mamo, zupełnie cię poniosło?

Słowa córki spadły na Lidkę jak cios w brzuch. Obolała, milcząco obierała ziemniaki.

– Wszyscy już sobie palcami pokazują, iż matka się uwzięła! Gdyby ojciec, to jeszcze pół biedy – facet ma prawo. Ale ty? Kobieta! Strażniczka domowego ogniska! Wstydu nie masz?

Łza stoczyła się po policzku Lidki, zawisła na sekundę, spadła na dłoń. Potem druga, trzecia… Córka nie ustawała.

Konrad, mąż Lidki, siedział przy stole z opuszczonymi ramionami i wydętą dolną wargą.

– Tata chory, a ty co? Komu on potrzebny, co? – Konrad wydał głośne łkanie. – Tak się nie robi, mamo! On ci życie oddał, razem stworzyliście rodzinę, a teraz co? Jak zachorował, to uciekasz? Nie, moja droga, tak się nie postępuje…

– A jak się postępuje? – spytała Lidka.

– Co? Żartujesz sobie? Patrz, tato, ona się z nas nabija!

– Jakaś ja ci, Marto, nie matka, jeno wróg najgorszy… A taty to ci nagle żal…

– Mamo! Co ty wygadujesz, jakaś ty biedna? Nie, już nie mam sił… Zaraz zadzwonię do babci, niech ona z tobą pogada. Wstyd!

– Wyobrażasz sobie – odwróciła się do ojca Marta – idę z uczelni, a oni… spacerują alejką, pod rękę! On jej wiersze pewnie recytuje, pewnie sam składa, co, mamo? O miłości, nie?

– Złośnica z ciebie, Marto, głupia i złośliwa. Młoda jesteś, więc nie rozumiesz…

– Zero skruchy! No dobrze, dzwonię do babć, niech się tobą zajmą. My z tatą już nie wytrzymujemy.

Lidka wyprostowała się powoli, wygładziła fałdy na fartuchu, strzepnęła niewidzialny pył. Wstała.

– Dobrze, moje drogie. Idę już.

– Gdzie, Lidka?

– Odchodzę od ciebie, Konradzie…

– Jak to odchodzisz? Dokąd? A ja? Co ze mną?

Córka w tym momencie, rzucając matce jadowite spojrzenia, gorączkowo coś wykrzykiwała do telefonu.

– Maaartuś, Martuś! – zawodził Konrad, jakby nad trumną. – Marto…

– Co? Co, tato? Plecy? Gdzie boli?

– Oooj, oj… Martuś… ona… matka… odchodzi.

– Jak to odchodzi? Dokąd?! Mamo, co ty znów wymyślisz? Na stare lata?

Lidka uśmiechnęła się smutno. Spokojnie pakowała rzeczy do walizki. Już wcześniej chciała odejść, ale Konrad zachorował – zaognił mu się dyskopat, biedaczek jęczał, stękał…

– Lidko… chyba mam przepuklinę…

– Na rezonansie nic nie było.

– Ech, co tam te lekarze wiedzą! Oni, Lidziu… oni specjalnie nie mówią od razu.

– Tak? A po co?

– No… żeby więcej pieniędzy wyciągnąć! U Bronka w pracy tak samo – dyskopatia, dyskopatia, maści, tabletki, a potem nagle – przepuklinę ma! I jeszcze jakąś straszną, z dziwną nazwą…

Wtedy Lidka nie odeszła. Nie potrafiła zostawić biedaka.

Ale teraz…

– Ile jeszcze tego życia masz, Lidziu? – usłyszała głos przyjaciółki Elżbiety. – Ty się dla nich zapracowujesz jak niewolnica. Co dobrego twój Konrad ci dał?

Ni-c. Ela uderzyła dłonią w stół.

– Całą młodość się włóczył, jak ten kundel… choćby tę… jak ją… fryzjerkę – cholera, jak ona?

– Milenka.

– No właśnie! Milenkę, jak krowę na czekoladce, ciągał. Pamiętasz? Ty na dwóch etatach, a on na kanapie. Konrad musi do sanatorium, bo plecy bolą? Konradek leci nad morze, a Lidka najpierw do teściowej na działkę, potem do mamy, czy na odwrót? A to, iż Lidce w czterdziestkę noga się wlecze? To norma, tak?

– No, Elu – broniła się Lidka – Konrad to…

– Co „to”? Z innej gliny ulepiony? A, no tak… święta krowa. Spójrz na innych facetów – żyły rwą, by rodziny nie zaniedbać. A u was? Ty się harujesz, a ten… pasożyt.

– Elu… – spojrzała nieśmiało Lidka. – Zawsze chciałam zapytać… ty go jakby nie lubisz. Jakby ci coś zrobił. Całe życie unikasz go, na święta nie przychodzisz…

Zadała pytanie, ale bała się odpowiedzi. A nuż wyjdzie, iż między nimi coś było…

– Dobrze, powiem…

Lidka zesztywniała.

– Nie mam za co lubić twojego chudzielca, rozumiesz? Całe życie będę pamiętać, jak mnie jego lepkie łapska obmacywały. Wiesz, jako młodą ciężko było mnie dobudzić.

Obchodziliśmy jego urodziny na działce, a ja zasnęłam – z Darkiem dopiero się wtedy spotykaliśmy. Ty kazałaś mi iść do pokoju, a ja się trochę zagapiłam. Obudziłam się – dusi mnie, a ten… gnojek… jedną łapą usta mi przytyka, drugą po biuście łazi. Wiesz, co najgorsze?

Jego matka leżała obok i patrzyła. A potem mi wytłumaczyła, iż sama jestem winna, bo go prowokowałam. Groziłam, iż tobie powiem, a ona się tylko śmiała – „i tak nigdzie nie pójdziesz”. A jak się będę awanturować, to ona tobie powie, iż to ja do Konrada się rzucałam…

Więc wtedy uciekłam. Nie chciałam niszczyć twojego małżeństwa – wydawało mi się, iż tak się cieszysz, iż masz Konradka. Wtedy byłaś w ciąży z Martą. Dlatego całe życie uciekam, gdy on wchodzi. Boję się Darka – jak się dowie, rozniesie twojego gagatka. A boję się też stracić twoją przyjaźń… bo staniesz po jego stronie.

W końcu się wygadała.

Lidka milczała. Jak to? Przyjaciółka tyle lat znosiła… A jej sama zasłona z oczu właśnie opadała. Widziała, jak inni mężowie traktują żony.

One naprawdę były zamężne.

– Muszę się z Wojtkiem, Piotrkiem, Jackiem, Krzyśkiem poradzić – mawiały znajome.

Chwaliły się prezentami od mężów, wspólnymi zdjęciami z wakacji. Lidka miała rodzinne foto raz do roku – na urodziny Konrada.

Próbowała przypomnieć sobie, co on jej dał… coś znaczącego?

A, odkurzacz. Parowar, bo Konrad lubi pierogi… perfumy – te, co u teściowej stały w kredensie sto lat. Na Dzień Kobiet trzy tulipany i gałązkę mimozy… na urodziny różę…

I tak się złożyło, iż życieLidka uśmiechnęła się do własnego odbicia w lustrze, poprawiła włosy i wyszła na spotkanie z Piotrem, gotowa na nowe górskie przygody i całe to „życie”, które wreszcie należało tylko do niej.

Idź do oryginalnego materiału