Kiedy Miłość Mierzy Się z Zdradą i Przebaczeniem

twojacena.pl 6 godzin temu

No słuchaj, muszę ci opowiedzieć tę historię – to będzie jak te nasze długie rozmowy przy herbacie.

Kinga szykowała się do tego dnia jak do święta. Wybrała nową sukienkę, upiekła ulubione ciasto Wojtka – to z wiśniami i kruszonką, od którego zawsze mruczał z zadowolenia. Kupiła bukiet – delikatne, kremowe róże – i wyjechała wcześniej. Dziś Wanda Janowa, teściowa, zaprosiła ich na obiad. Dzień Matki, wszystko musiało być idealne.

Wojtek, jak mówił, miał być na ważnym spotkaniu. Gdy Kinga podjechała pod dobrze znany blok w Lublinie i zobaczyła jego samochód, w klatce piersiowej coś się ścisnęło.

– Dziwne… – szepnęła.

Postanowiła zrobić niespodziankę. Wyjęła klucz, cicho przekręciła go w zamku. Zdejmując buty, weszła boso do przedpokoju, wstrzymując oddech. Z kuchni dobiegały głosy. Chciała zawołać – ale zastygła. Mówili o niej. Teściowa i Wojtek.

– Wojtuś, posłuchaj mnie… – Wanda Janowa mówiła stanowczo. – To małżeństwo to błąd. Milczałam. Ale dłużej nie mogę. Ona nie jest dla ciebie. Ani pochodzenia, ani posagu. Ani wychowania, ani rozumu.

– Mamo…

– Co „mamo”?! Ta jej nienaturalna mina, wiecznie buja w obłokach. Ani stylu, ani gustu. Ani rozsądku. Pisze jakieś głupoty, jakby to była praca. Kim ona jest? Poetką? Będziesz karmić dzieci wierszami?

– Mamo, przestań… – głos Wojtka drżał.

– A popatrz na Dominikę – córkę Ewy Jankowskiej. Wychowana, wykształcona, ładna, mieszkanie własne, rodzice z kasą. A ta twoja… Co ci dała, oprócz wiecznie głodnego spojrzenia?

Kinga poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Oparła się o ścianę. Słowa biły jak baty. „Nic niewarta. Przebiegła. Bez przyszłości”.

– Ona jest dobra… – próbował bronić żony Wojtek – kocham ją…

– Miłość, miłość… Pomyśl o przyszłości. O dzieciach. Będziesz ją utrzymywać do końca życia? Nic nie potrafi, choćby ubrać się porządnie.

Kinga nie wytrzymała. Odwróciła się, cicho wyszła i, nie patrząc, ruszyła przed siebie. Zimny jesienny wiatr smagał twarz, łzy płynęły same. W głowie wirowały słowa: „nie pasujesz… bez stylu… nic nie umiesz…”.

Wieczór. Siedziała w kawiarni, wpatrzona w filiżankę z zimną kawą. Zadzwoniła do Wojtka:

– Nie przyjdę. Byłam pod waszym blokiem. Wszystko słyszałam.

– C-co?! – zaniemówił.

– Wszystko. Że nie jestem dla ciebie. Że jestem beztalencie. Że nie zasługuję choćby na twoje nazwisko.

Cisza.

– Kinga… No mamo… ona się po prostu martwi…

– O ciebie, czy o swoją dumę?

Rozłączyła się. Do domu wróciła późno. W milczeniu przeszła do sypialni. Wojtek próbował tłumaczyć, usprawiedliwiać matkę, ale Kinga nie chciała słuchać.

Kolejne dni były zimne – jak ulica. Unikała męża, funkcjonowała jak we mgrze. Aż pewnego ranka, parząc ulubioną kawę, nagle poczuła wstręt. Zakręciło jej się w głowie. Spóźnienie, dziwne zmęczenie…

Kupiła test. Dwie kreski.

Ciąża.

Tę, o której marzyła. Ale teraz – to był cios.

– Jestem w ciąży – powiedziała wieczorem.

Wojtek zbladł, potem się uśmiechnął:

– Naprawdę? To cud!

– Naprawdę. Tylko nie wiem… czy chcę je urodzić. Z twoją mamą… z tym, co mówiła…

Podszedł, objął ją.

– Nie jesteś sama. Będziemy rodziną. Prawdziwą. Mama – nie wieczna. A dziecko – to nasze. Jestem z tobą.

Następnego dnia poszli do Wandy Janowej.

– Mamo… – zaczął Wojtek, trzymając żonę za rękę. – Będziemy mieli dziecko.

Kobieta zastygła. Potem w jej oczach pojawił się błysk – może łzy, a może światło.

– Serio? Boże… Babcią zostanę?!

Podeszła do Kingi, przytuliła ją. Ciepło, prawdziwie.

– Wybacz mi, córeczko. Zrobiłam ci wiele złego. Głupia jestem, stara. Ale to cud. Urodzisz nam aniołka.

W kuchni zagotował się czajnik. Zrobił się ruch.

Kinga i Wojtek wymienili spojrzenia. I po raz pierwszy od dawna – uśmiechnęli się. Może teraz wszystko dopiero się zaczyna…

Idź do oryginalnego materiału