Kiedy miłość przechodzi przez zdradę i przebaczenie: usłyszeć to, co nie było przeznaczone

twojacena.pl 7 godzin temu

„Usłyszałaś to, czego nie powinnaś”: gdy miłość przechodzi przez zdradę i przebaczenie

Kasia przygotowywała się do tego dnia jak do święta. Wybrała nową sukienkę, upiekła ulubione ciasto męża – to z wiśniami i kruszonką, od którego Paweł zawsze mruczał z zadowolenia. Kupiła bukiet – delikatne, kremowe róże – i wyjechała wcześniej. Dziś Helena Stanisławowa, teściowa, zaprosiła ich na obiad. Dzień Matki, wszystko musiało być idealne.

Paweł, jak mówił, miał być na ważnym spotkaniu. Toteż gdy Kasia podjechała pod znajomą blokową pięciopiętrowkę w Łodzi i zobaczyła jego samochód pod bramą, w piersi coś się ścisnęło.

— Dziwne… — szepnęła.

Postanowiła zrobić niespodziankę. Wyjęła klucz, cicho przekręciła go w zamku. Zsunęła buty, weszła boso do przedpokoju, wstrzymując oddech. Z kuchni dobiegały głosy. Chciała zawołać – ale zastygła. Mówili o niej. Teściowa i Paweł.

— Pawle, no posłuchaj… — Helena Stanisławowa mówiła stanowczo. — Ten związek to błąd. Milczałam. Ale dłużej nie mogę. Ona nie jest dla ciebie. Ani pochodzenia, ani posagu. Ani wychowania, ani rozumu.

— Mamo…

— Co za mamo?! Ta jej nienaturalna mina, wiecznie buja w obłokach. Ani stylu, ani smaku. Ani rozsądku. Pisze jakieś tam wiersze, jakby to było zajęcie. Kim ona jest? Poetką? Tymi rymami dzieci nakarmisz?

— Mamo, przestań… — głos Pawła drżał.

— A ty popatrz na Martę – córkę Danuty Kazimierzowej. Wychowana, wykształcona, ładna, mieszkanie ma własne, rodzice z forsem. A ta twoja… Co ci dała, oprócz tego wiecznie głodnego spojrzenia?

Kasi zrobiło się zimno w środku. Oparła się o ścianę. Słowa biły w serce jak baty. „Nic nie warta. Przebiegła. Bez przyszłości”.

— Ona jest dobra… — próbował bronić żony Paweł — kocham ją…

— Miłość, miłość… Pomyśl o przyszłości. O dzieciach. Będziesz ją utrzymywał całe życie? Nic nie potrafi, choćby ubrać się jak należy.

Kasia nie wytrzymała. Obróciła się, cicho wyszła i, nie patrząc, powłóczyła się dalej. Zimny jesienny wiatr smagał twarz, łzy płynęły same. W głowie wirowały słowa: „nie pasujesz… bez stylu… nie potrafisz…”.

Wieczór. Siedziała w kawiarni, wpatrzona w filiżankę z zimną kawą. Zadzwoniła do Pawła:

— Nie przyjdę. Byłam u was. Wszystko słyszałam.

— C-co?! — zająknął się.

— Wszystko. Że nie jestem dla ciebie. Że jestem beztalencie. Że nie zasługuję choćby na twoje nazwisko.

Cisza.

— Kasia… No mamo… ona po prostu się martwi…

— O ciebie, czy o swoją dumę?

Rozłączyła się. Wróciła do domu późno. W milczeniu przeszła do sypialni. Paweł próbował tłumaczyć, usprawiedliwiać matkę, ale Kasia nie chciała słuchać.

Następne dni były chłodne – jak ulica. Unikała męża, żyła jak we mgle. A potem… pewnego ranka, zaparzając ulubioną kawę, nagle poczuła wstręt. Zakręciło jej się w głowie. Spóźniający się okres, dziwne zmęczenie…

Kupiła test. Dwie kreski.

Ciąża.

Tę, o której marzyła. Ale teraz – to był cios.

— Jestem w ciąży — powiedziała wieczorem.

Paweł zbladł, potem się uśmiechnął:

— Poważnie? To cud!

— Poważnie. Tylko nie wiem… czy chcę je urodzić. Z twoją mamą… z tym, co mówiła…

Podszedł, przytulił ją.

— Nie jesteś sama. Będziemy rodziną. Prawdziwą. Mama – nie wieczna. A dziecko – to nasze. Jestem z tobą.

Następnego dnia pojechali do Heleny Stanisławowej.

— Mamo… — zaczął Paweł, trzymając żonę za rękę. — Będziemy mieć dziecko.

Kobieta zastygła. Potem w oczach zabłysło: może łzy, może światło.

— Wy… poważnie? Boże… Zostanę babcią?!

Podeszła do Kasi, przytuliła ją. Ciepło, naprawdę.

— Wybacz mi, córeczko. Wiele ci złego zrobiłam. Głupia jestem, stara. Ale to cud. Urodzisz nam aniołka.

W kuchni zagotował się czajnik. Zaczęła się krzątanina.

Kasia i Paweł wymienili spojrzenia. I po raz pierwszy od dawna – uśmiechnęli się. Może teraz wszystko dopiero się zaczyna…

Idź do oryginalnego materiału