Weronika stoi przy oknie swojego mieszkania w Poznaniu, obserwując, jak Jakub wkłada fotelik samochodowy dla dziecka do auta. Ich czteroletni synek, Tymek, radośnie papla, wyczekując podróży do babci i dziadka. Co weekend zabierali go do rodziców Weroniki, by ci mogli cieszyć się czasem z wnukiem. Ale za każdym powrotem do domu Weronika czuła, jak narasta w niej irytacja. Jej matka, Krystyna, była przekonana, iż opiekując się Tymkiem, robi córce i zięciowi ogromną przysługę. Ta myśl doprowadzała Weronikę do szału, a ona ledwo powstrzymywała się, by nie wybuchnąć.
Wszystko zaczęło się dwa lata temu, gdy Tymek był już na tyle duży, by spędzać weekendy u dziadków. Weronika i Jakub uznali, iż to świetny sposób, by rodzice mogli zbudować więź z wnukiem. Krystyna i jej mąż, Stanisław, uwielbiali Tymka. Rozpieszczali go pierogami, zabierali do parku, czytali bajki. Weronika cieszyła się, widząc, jak syn promienieje w ich towarzystwie. Pamiętała, jak sama w dzieciństwie uwielbiała wizyty u babci, i chciała, by Tymek miał podobne wspomnienia. Ale nie spodziewała się, iż jej dobre intencje obrócą się w takie nieporozumienie.
Za każdym razem, gdy odbierali Tymka, Krystyna witała ich z miną męczennicy, która poświęciła się dla ich dobra. „No cóż, znów wam pomogłam, teraz możecie odpocząć” – mówiła, ocierając nieistniejący pot z czoła. Albo: „Niełatwo z nim, ale robię to dla was, żebyście mieli czas na swoje sprawy”. Weronika zaciskała pięści, czując, jak krew napływa jej do skroni. Chciała krzyknąć: „Nie prosiliśmy cię o opiekę! Przywozimy Tymka, żebyście WY byli z nim szczęśliwi!”. Zamiast tego jednak wymuszała uśmiech i mruczała: „Dzięki, mamo”. choćby zwykle spokojny Jakub tracił cierpliwość. Szeptał Weronice w samochodzie: „Ona naprawdę myśli, iż zrzucamy na nią dziecko, żeby sobie pohulać? To dla nich, nie dla nas!”.
Nie chodziło o to, iż Weronika i Jakub nie cenili czasu z synem. Wręcz przeciwnie – uwielbiali wspólne zabawy klockami czy spacery nad Wartą. Ale widzieli, jak Krystyna tęskni za wnukiem, jak jej oczy błyszczą, gdy Tymek pędzi do niej z okrzykiem: „Babciu!”. Chcieli dać rodzicom tę radość, a przy okazji pokazać synowi, czym jest miłość wielopokoleniowej rodziny. Jednak z każdą wizytą słowa teściowej brzmiały coraz bardziej przykro. „Zmęczyłam się, ale nic – dla was się poświęcę” – mówiła, jakby pozbywali się dziecka, by uciec na wakacje. Weronika czuła się winna, choć nie wiedziała za co.
Kulminacja nastąpiła w zeszły weekend. Przywieźli Tymka jak zwykle w sobotni poranek. Krystyna, witając ich, westchnęła: „Oj, znowu cały dzień za nim biegać. Ale rozumiem, iż wy musicie załatwiać swoje sprawy”. Weronika nie wytrzymała. Jej głos zadrżał, gdy odpowiedziała: „Mamo, przywozimy Tymka nie dlatego, iż nam się nie chce z nim być! Chcemy, żebyś ty i tata spędzali z nim czas, żeby was znał i kochał! To nie przysługa dla nas, tylko dla was!”. W pokoju zapadła cisza. Krystyna mrugała zdezorientowana, a Stanisław, siedzący w fotelu, zakaszlał i schował się za gazetą. Jakub ścisnął dłoń Weroniki, jakby chciał powiedzieć: „Brawo, wreszcie to powiedziałaś”.
Tego wieczoru, odbierając Tymka, zauważyli, iż Krystyna była cichsza niż zwykle. Nie narzekała, nie wzdychała, tylko przytuliła wnuka i cicho powiedziała: „Przyjedźcie znowu”. Weronika poczuła ulgę, ale też lekkie ukłucie wyrzutów. Może była zbyt ostra? Ale Jakub, wsiadając za kierownicę, uśmiechnął się: „Niech się przyzwyczai, iż nie zrzucamy na nią obowiązków, tylko dzielimy się szczęściem”. Tymek, siedząc z tyłu, nucił piosenkę, a Weronika pomyślała, iż dla jego uśmiechu jest gotowa jeszcze raz wytłumaczyć teściowej prawdę.
Teraz wciąż przywożą Tymka do dziadków, ale ostrożniej. Weronika ma nadzieję, iż jej matka wreszcie zrozumiała: nie szukają opiekunki, tylko chcą, by ich syn dorastał wśród kochających ludzi. Ale za każdym razem, gdy Krystyna wspomni o „przysłudze”, Weronika czuje, jak w środku narasta bunt. Wie, iż ich rodzina to nie transakcja, tylko miłość. A jeżeli teściowa tego nie pojmie, Weronika jest gotowa znowu postawić sprawę jasno. Dla Tymka. Dla prawdy.