— Mamo, dzisiaj przyprowadzę moją dziewczynę. Chciałbym, żebyście się poznali. Od dawna o tym marzyłem, ale jakoś nie wychodziło. Jej córka jest teraz u babci, więc dziś jest idealny dzień — tymi słowami zaskoczył Jakub swoją matkę, Elżbietę, w ich przestronnym domu we Wrocławiu.
Elżbieta zastygła, serce ścisnęło się z niepokoju. Jakub ma zaledwie dwadzieścia jeden lat, a już mówi o jakiejś kobiecie z dzieckiem? Nie wiedziała nic o jego życiu osobistym, a ta wiadomość uderzyła jak grom z jasnego nieba.
Elżbieta owdowiała sześć lat temu. Jej mąż, Marek, zmarł nagle — w wieku czterdziestu trzech lat jego serce zatrzymało się z powodu zatoru. Był pełen życia, ich miłość wydawała się niezniszczalna. Marek i Elżbieta byli nierozłączni od dzieciństwa: chodzili do tej samej klasy, razem marzyli i śmiali się. W podstawówce ciągnął ją za warkocze, w gimnazjum nosił jej tornister, a w liceum wyznali sobie miłość. Pobrali się w wieku osiemnastu lat, nie wyobrażając sobie życia osobno.
Ich małżeństwo było szczęśliwe. Wspierali się nawzajem, razem studiowali, pracowali, budowali przytulny dom. Gdy Jakub skończył trzynaście lat, zaczęli marzyć o drugim dziecku, ale los zdecydował inaczej. Śmierć Marka zburzyła ich świat. Jakub, wtedy piętnastoletni chłopak, zamknął się w sobie. Elżbieta, zacisnąwszy zęby, zebrała siły, by wesprzeć syna. Pracowała, wychowywała go i wydawało się, iż poradziła sobie — Jakub dorósł, dostał się na studia. Elżbieta odetchnęła z ulgą, ale, jak się okazało, zbyt wcześnie…
— Mamo, poznaj, to Kinga. Moja dziewczyna — powiedział Jakub, otwierając drzwi.
Obok niego stała wysoka kobieta z długimi, jasnymi włosami. Elegancka, w modnej sukience i na obcasach, uśmiechała się, ale Elżbieta nie potrafiła odwzajemnić uśmiechu. Kinga była niemal jej rówieśniczką — o dobre piętnaście lat starsza od syna. Elżbieta poczuła, jak wszystko w niej się ściska, ale stłumiła emocje, grzecznie się przywitała i zaprosiła gością do stołu.
Przy kolacji Kinga opowiedziała o sobie. Ma trzydzieści dziewięć lat, wynajmuje mieszkanie we Wrocławiu, przyjechała z innego miasta. Jej córka, Zosia, ma pięć lat i chodzi do przedszkola.
— Pewnie jest pani w szoku — zaczęła Kinga, znacząco patrząc na Elżbietę. — Jestem znacznie starsza od Jakuba. Ale wiek to tylko liczby, prawda? Gdy się kocha, to nie ma znaczenia. Znaleźliśmy się z Jakubem. Rozumie mnie pani, jako kobieta? — z kokieteryjnym uśmiechem rzuciła wyzwanie.
Elżbieta skinęła głową, ale w środku dręczyły ją wątpliwości. Po kolacji Kinga wyszła, a Jakub, zostawszy sam z matką, zaczął rozmowę:
— Mamo, jesteś dla mnie najważniejszą osobą. Proszę, spróbuj zrozumieć. Tak, Kinga jest starsza, ale kochamy się. To nie jest zwykły romans, to coś poważnego. A Zosia, jej córeczka, jest przeurocza. Mamo, mogą u nas zamieszkać? Kinga nie ma własnego mieszkania, a nasz dom jest duży, miejsca wystarczy. jeżeli nie chcesz, zrozumiem, nie będę miał pretensji.
Elżbieta patrzyła na syna, a jej serce się krajało. Chciała go ochronić, ostrzec, ale w jego oczach widziała taką nadzieję, iż nie potrafiła odmówić.
— Niech zamieszkają — westchnęła. — Najważniejsze, synku, żebyś był szczęśliwy.
— Dziękuję, mamo! Jutro się wprowadzają! Wiedziałem, iż jesteś najlepsza! — Jakub rzucił się jej w ramiona i pobiegł dzwonić do Kingi.
Elżbieta, zostawszy sama, wybrała numer przyjaciółki, Anny. Ta wysłuchała historii w milczeniu, a potem powiedziała:
— Elu, to podejrzane. Miłość to rzecz skomplikowana, ale pomyśl: ta kobieta ma dziecko niewiadomo od kogo, nie ma własnego mieszkania, a twój syn to młody chłopak z dużym domem. Wygodnie, co nie? Prawie dwadzieścia lat różnicy. Może po prostu szuka miejsca? Bądź ostrożna, bo zepsujesz relację z synem na zawsze.
Elżbieta zamyśliła się. Postanowiła działać delikatnie, obserwując Kingę, by zrozumieć jej intencje. Następnego dnia Kinga z Zosią się wprowadziły. Dziewczynka była urocza: początkowo nieśmiała, ale gwałtownie się ośmieliła, pokazując Elżbiecie swoje lalki. Elżbieta mimowolnie się uśmiechała, ale niepokój nie mijał.
Wieczorem, po ułożeniu Zosi do snu, dorośli usiedli do herbaty. Elżbieta patrzyła, jak Jakub obejmuje Kingę, i poczuła ukłucie zazdrości. W oczach Kingi czytała triumf: „Twój syn jest teraz mój, i nic nie możesz zrobić”. Elżbieta próbowała odganiać te myśli, ale wracały jak ciemne cienie.
Pozostawszy sama, zastanawiała się: a może Kinga naprawdę kocha Jakuba? Może im się uda? Ale wątpliwości gryzły jej duszę. W nocy przyśnił jej się Marek. Był taki, jak za młodu — uśmiechnięty, pełen życia. Podarował jej bukiet stokrotek, jej ulubionych kwiatów. Sięgnęła po nie, ale on rozpłynął się w powietrzu. Elżbieta obudziła się w łElżbieta westchnęła ciężko, postanawiając dać im szansę, mimo iż każdy włos na jej głowie szeptał, iż to błąd.