Almond moms vs. butter moms
Termin "migdałowe rodzicielstwo" znany jest (i krytykowany) od kilku lat. Za prekursorkę trendu uznaje się Yolandę Hadid, matkę modelek Belli i Gigi. To ona w 2013 roku w reality show "Żony Beverly Hills" poradziła 17-letniej wówczas Gigi, by zjadła kilka migdałów i dokładnie je przeżuwała. Początkująca modelka żaliła się matce przez telefon, iż słabo się czuje, bo zjadła tylko pół migdała. Tak jakby kilka miało rozwiązać problem.
Dziś migdałowymi matkami nazywa się te kobiety, które mają obsesję na punkcie zdrowego odżywiania. Początkowo terminu używało się w stosunku do tych matek, którym zależało na szczupłych sylwetkach córek (patrz wyżej: przykład z Yolandą i Gigi). w tej chwili jego znaczenie jest nieco szersze, a migdałowe matki to również te, które karmią dzieci wyłącznie "zdrową", ekologiczną żywnością. Zawsze czytają etykiety, konserwantów unikają jak ognia, a ulepek ze zblendowanych daktyli i orzechów ziemnych nazywają Snickersem.
W kontrze do migdałowych matek mamy matki maślane. Jako jeden z pierwszych określenia "butter mom" użył influencer Jack Turco, karniwor (odżywia się głównie produktami pochodzenia zwierzęcego), znany jako @butter__dawg. Na swoich profilach na TikToku i Instagramie Turco często pokazuje swoją mamę, która szczupłą sylwetkę i młody wygląd (bo wiadomo, iż to jest w życiu najważniejsze) ma zawdzięczać diecie bogatej w tłuszcze zwierzęce.
W jednym z filmów oryginalna maślana mama mówi, iż codziennie zjada 4 kostki masła (mowa jednak o butter stick, kostkach mniejszych niż te dostępne w polskich sklepach – każda z nich ma ok. 115 g). Uwaga: jeżeli jesteście wegetarianami, weganami lub odrzuca was widok surowego mięsa, nie polecam przeglądania profilu Turco. Nie ma za co.
Kim są maślane matki?
Maślane matki pojawiły się na TikToku stosunkowo niedawno, jednak tak jak w przypadku matek migdałowych – znaczenie terminu się zmienia. jeżeli migdałową matką jest ta, która narzuca dziecku restrykcyjną dietę, liczy kalorie (nawet w sałacie), pilnuje, by dziecko przypadkiem nie przytyło i jadło jak najbardziej odżywcze produkty, tak maślana matka kompletnie nie zawraca sobie tym głowy.
Maślana matka wierzy, iż szczęśliwe dzieciństwo opiera się w dużej mierze na domowej kuchni: ciastach i ciasteczkach (z prawdziwym masłem, oczywiście!), własnoręcznie robionych przetworach, chlebie wypiekanym na domowym zakwasie, zupach na prawdziwym bulionie (zapomnijcie o kostkach rosołowych czy wegetach).
Zaznaczę: terminu "butter mom" nie znajdziesz w słowniku. Jego znaczenie, które tu opisuję, jest moją interpretacją filmów zamieszczanych w mediach społecznościowych.
Przykładem maślanej mamy jest Becca Tanner, prowadząca profile @livingwithbecca na TikToku i Instagramie. "Co mam na myśli, kiedy mówię, iż jestem maślaną matką?" – pisze przy jednym z filmów. Pokazuje na nim, jak przygotowuje posiłki dla rodziny na najbliższe dni. Jest domowo, "from scratch" (od podstaw, bez gotowców).
I tak źle, i tak niedobrze
Zanim jękniecie z zachwytu, bo w końcu pojawił się trend, którego przedstawicielki nie wmawiają nam, iż chipsy z jarmużu to genialna alternatywa dla Laysów... Migdałowe rodzicielstwo jest toksyczne, może prowadzić do ortoreksji i innych zaburzeń odżywiania, utwierdza w błędnym przekonaniu, iż szczupłe=piękne=zdrowe, zawsze. Ale czy maślane matki są lepsze?
Po pierwsze, aspekt zdrowotny. Sorry, "karniworzy", nie przekonacie mnie, iż jedzenie kostki masła dziennie jest zdrowe. Jak czytamy na WebMD.com: "W umiarkowanych ilościach masło może być częścią zdrowej diety. Masło jest bogate w składniki odżywcze takie jak wapń, który jest budulcem kości, i może obniżać ryzyko otyłości", ALE "Masło jest produktem wysokokalorycznym bogatym w tłuszcze, w tym tłuszcze nasycone, których spożycie może prowadzić do chorób serca".
Amerykańskie Towarzystwo Kardiologiczne (American Heart Association) rekomenduje, by kalorie pochodzące z tłuszczów nasyconych stanowiły od 5 do 6 proc. wszystkich spożytych dziennie kalorii. Dla przykładu, jeżeli spożywasz 2000 kalorii dziennie, nie więcej niż 120 kalorii powinno pochodzić z tłuszczów nasyconych. To około 13 g dziennie.
Po drugie, aspekt społeczny. Styl życia maślanych matek może być potencjalnie szkodliwy. W jednym z filmów Becca Tanner pokazuje, co robi, gdy jej maluch mówi, iż ma ochotę na kanapkę z masłem orzechowym i dżemem. Nie, nie wyjmuje z chlebaka dwóch kromek chleba, nie smaruje ich dżemem i masłem kupionym w sklepie. Zamiast tego sama piecze chleb, blenduje orzechy na pastę, smaży konfiturę... I jak tu nie popaść w kompleksy? Jak nie mieć wyrzutów sumienia, podając dziecku kanapkę z szynką i gotowy mus w tubce albo batonika? O paróweczkach dla dzieci choćby nie mówię.
Z pozoru maślane macierzyństwo to odejście od restrykcji dietetycznych, kreowanie wspomnień przy pomocy smaków i zapachów. W praktyce może być odbierane jako komunikat: hej, matko, skoro tak kochasz swoje dziecko, czemu nie wstajesz o świecie, by piec domową chałkę (i podać ją z masłem, rzecz jasna), czemu wrzucasz do wrzątku makaron z paczki, przecież zrobienie domowego to tylko godzinka.
Mamy matki migdałowe, mamy maślane, czekam na matki-akrobatki. Te, które wiedzą, iż skrajności nigdy nie są dobre, a najważniejszy jest balans.