Kolacja skończyła się rozwodem
– Ty w ogóle oszalałeś?! – Jadwiga cisnęła serwetą o stół, aż kieliszek z winem zachwiał się niebezpiecznie. – Zapraszać ją tutaj, do naszego domu!
– Jaga, uspokój się – Zygmunt nerwowo poprawił krawat. – Nic się strasznego nie stało. Normalne spotkanie służbowe.
– Służbowe?! – Jej głos sięgnął sopranu. – O 22:00? Z butelką szampana i świecami?
– Omawialiśmy nowy projekt…
– Jaki projekt, Zygu? Jaki projekt z tą… z tą Kingą?
Zygmunt spuścił wzrok. Na stole wciąż stały talerze po kolacji – tak się starał przygotować risotto, chcąc sprawić żonie przyjemność. A teraz wszystko diabli wzięli przez jeden niefortunny telefon.
Jadwiga wstała i zaczęła nerwowo krążyć po kuchni. Czterdzieści trzy lata, a wyglądała młodziej. Szczupła, zadbana, zawsze o siebie dbała. Zygmunt często mówił kumplom, iż z żoną mu się poszczęściło.
– Słuchaj mnie dobrze – zatrzymała się naprzeciw męża, ręce w boki. – Nie jestem idiotką, choć widzę, iż za taką mnie masz. Ta laska dzwoni do ciebie codziennie, spóźniasz się z pracy, wracasz w jej perfumach.
– Jaga, przesadzasz…
– Przesadzam? – Wyjęła z kieszeni komórkę. – A to co? Piętnaście nieodebranych od niej tylko dziś!
Zygmunt zbladł. Zapomniał, iż Jadwiga widzi powiadomienia na jego telefonie przez rodzinne konto.
– To w sprawie pracy…
– Pracy! – Zaśmiała się gorzko. – W sobotę, w niedzielę, o północy! Jaka praca aż tak pilna?
Zygmunt milczał, kręcąc widelec w dłoni. Dwadzieścia dwa lata małżeństwa, ale nigdy nie widział żony w takim stanie. choćby gdy mieli kłopoty z kasą, gdy chorowała jej matka, Jadwiga trzymała fason. Teraz była na krawędzi.
– Zygu – jej głos zcichł, ale drżało w nim cierpienie – widzę przecież, co się dzieje. Zakochałeś się w niej.
– Nie – zaprzeczył, ale zabrzmiało to cienko choćby dla niego.
– Nie kłam! Ani mnie, ani sobie! Znam cię tyle lat, myślisz, iż nie widzę? Rozpromieniasz się, gdy dzwoni. Oczy ci się jarzą, gdy idziesz do pracy. A gdy wracasz do domu…
Jadwiga nie dokończyła, ale Zygmunt zrozumiał. W domu stawał się markotny, drażliwy. Dom wydawał mu się nudny jak flaki z olejem przy biurze Kingi.
– Jaga, porozmawiajmy spokojnie – poprosił.
– O czym? – usiadła naprzeciw. – O tym, jak się zmieniłeś? Że przestałeś mnie zauważać? Że od miesiąca w ogóle ze sobą nie rozmawiamy?
Zygmunt spojrzał na żonę uważnie. Kiedy ostatnio pytał o jej sprawy? Kiedy ją pytał o dzień? Wszystkie myśli zajmowała Kinga.
– Młoda jest? – ciszej spytała Jadwiga.
– Co to ma do rzeczy?
– Ile ma lat, Zygu?
– Dwadzieścia osiem.
Jadwiga skinęła głową, jakby potwierdziły się najgorsze przeczucia.
– Jasne. A ja mam czterdzieści trzy. Za stara się stałam.
– Mówisz głupoty.
– Głupoty? – podeszła do lustra w przedpokoju. – Spójrz na mnie, Zygu. Te zmarszczki koło oczu, ta siwizna, którą co miesiąc zakrywam. A ona młoda, ładna, bez dzieci, bez problemów.
– Nie mamy dzieci – przypomniał Zygmunt.
– Nie – przyznała Jadwiga. – I to moja wina. Nie dałam ci potomstwa.
– Jaga, nie trzeba…
– Trzeba! Trzeba wreszcie powiedzieć! Czuję się winna od piętnastu lat. Gdy widzę dzieci, myślę: może Zygmunt mi to wypomina? Może chce odejść do kobiety, która urodzi?
Zygmunt podniósł się, by ją objąć, ale odsunęła się.
– Nie dotykaj. Mów szczerze: kochasz ją?
Zapadła cisza. Zygmunt patrzył w podłogę, Jadwiga czekała. Na ścianie tykał stary zegar, kupiony na trzecią rocznicę ślubu.
– Sam nie wiem – wykrztusił wreszcie.
– Nie wiesz, czy boisz się przyznać?
– Jaga, to skomplikowane…
– Dla mnie nie – usiadła przy stole, ręce splecione. – Albo kochasz mnie, albo ją. Trzeciej opcji nie ma.
Zygmunt opadł na krzesło. W głowie miał sałatkę z pomidorów. Z jednej strony żona, z którą przeżył najlepsze lata. Która go wspierała, wierzyła w niego, gdy zakładał firmę. Z drugiej Kinga, która pojawiła się pół roku temu i wywróciła mu świat do góry nogami.
– A co czujesz, gdy ona jest blisko? – Jadwiga nie odpuszczała. – Co się z tobą dzieje?
– Czuję… iż znów jestem młody – przyznał. – Jakby mi znowu było dwadzieścia pięć.
– A ze mną?
– Z tobą czuję się… mężem.
– I to źle?
– Nie. Po prostu… nijako.
J
Tadeusz, z nosem przyklejonym do zimnej szyby samochodu, nagle poczuł, iż pusty już apartament Grażyny wydaje się znacznie cieplejszy niż jego własne, pełne dziwnej wolności, przyszłość – i iż łatw tryumfować w samo południe niż w samotnośc o północy, gdy własne myśli zdają się szeptać, iż może ona miała rację, a on właśnie popełnił życiowy błąd, którego smakuje gorzki popiół pierwszej, samotnej w nowym mieszkaniu, papierosa.