Komunia mojego dziecka to cyrk. "Po gościach pozostał niesmak i rozczarowanie"

mamadu.pl 7 godzin temu
Miała być duchowość, bliskość i rodzinne świętowanie bez zadęcia. Wyszło rozczarowanie, pretensje i smutek dziecka, które usłyszało, iż miało "bieda-komunię". Przeczytajcie poruszającego maila czytelniczki, która wbrew modzie na przepych postanowiła zorganizować komunię po swojemu – i zapłaciła za to wysoką emocjonalną cenę.


Przyjęcie komunijne pod prąd


Nie wiem nawet, od czego zacząć, bo wciąż zbieram się emocjonalnie po tej całej komunii. Miało być spokojnie, skromnie, rodzinnie. Bez przepychu, bez wielkiej imprezy w lokalu, bez wyścigu na najdroższe prezenty. Po prostu wspólne przeżycie ważnego dnia dla mojej córki. Zamówiłam catering na obiad i tort, żeby nie stać przy garach, całą resztę zrobiłam sama – dekoracje, ciasta, sprzątanie, nakrywanie stołu.

Chciałam, żeby było ładnie, domowo i z sercem. Nie po taniości, tylko po naszemu. Tak, żeby to było rodzinne spotkanie, na którym czujemy się swobodnie, jest rodzinnie i bez nadęcia. A wyszło, jak zawsze – czyli zupełnie nie tak, jak planowałam. Już przy pierwszym daniu babcia zaczęła narzekać, iż oszczędzamy na przyjęciu, które dziecko ma raz w życiu i iż w restauracji to byłyby chociaż 2 zupy do wyboru. I iż "wstyd przed rodziną z drugiego końca Polski, iż oni przyjechali, a tu taki obiad w domu, jak na imieninach".

Tłumaczyłam spokojnie, iż ważne było dla mnie to, byśmy byli razem, żeby nie robić z komunii wesela. Że przecież to dzień duchowy, nie bankiet. I myślałam, iż akurat babcia, która sama jest mocno wierząca, akurat to zrozumie. Ale to chyba przepadło w odmętach niezadowolenia.

To był zawód dla dziecka i dla matki


Najgorsze przyszło później. Chrzestna – bez żadnej wcześniejszej rozmowy ze mną – wparowała z wielką paczką, a tam laptop za kilka tysięcy. Moja córka, wiadomo, zachwycona. Ale potem, jak odpakowała resztę prezentów – jakieś książki, łańcuszek, zegarek – to mina jej zrzedła. I gdy goście poszli, usłyszałam, iż "wszyscy będą się śmiali, iż ma bieda-komunię". Goście – niektórzy – rzeczywiście komentowali. Że skromnie, iż dziwne, iż przecież to raz w życiu i wypadałoby "zrobić z rozmachem". choćby jedna ciotka rzuciła niby żartem: "No cóż, czasy się zmieniają, teraz jest moda na oszczędzanie".

Serio? To miało być święto. Córka przygotowywała się przez miesiące. Rozmawiałyśmy o tym, czym jest wiara, co to znaczy przyjąć Eucharystię. A teraz mam w domu obrażoną dziewczynkę, która mówi, iż "jej koleżanki mają lepsze komunie", iż już nie wierzy, iż to coś wyjątkowego, bo "wszyscy patrzą tylko, kto co dał i gdzie był obiad".

I mi serce pęka. Bo chciałam dobrze. Chciałam, żeby to było dla niej, dotyczyło wiary i było rodzinnym dniem. A skończyło się tak, iż zostałam z bałaganem, smutkiem i ogromnym zawodem. Bo choćby najbliżsi nie potrafili uszanować mojej wizji. Wystarczyło jedno drogie pudełko i trochę jadu przy stole, żeby popsuć coś naprawdę ważnego. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś zdecyduję się coś organizować w domu. Nie przez wygodę – ale przez ten ból, iż dobre intencje mogą być tak łatwo zdeptane.

Idź do oryginalnego materiału