Komunia skończyła się awanturą z babcią. Komentarz księdza zgasił ją szybko

mamadu.pl 5 godzin temu
Pierwsza Komunia Święta to dla wielu rodzin wyjątkowy i duchowy moment. Niestety, bywa, iż nie wszyscy potrafią powstrzymać się od krytycznych komentarzy – szczególnie ci, którzy najbardziej podkreślają swoją religijność. Napisała do nas mama 10-letniej dziewczynki, która zamiast radości, musiała mierzyć się z frustracją... i głosem babci, dla której ważniejsze od wiary okazały się falbany.


Niepotrzebne komentarze o stroju


Tydzień temu moja córka przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej. Wszystko mogło być naprawdę pięknie. Było słońce, była wzruszająca msza, dzieci śpiewały z całych sił, a ja z mężem prawie płakaliśmy, patrząc na naszą Zosię. Ale jak to w życiu – zawsze znajdzie się ktoś, kto musi popsuć atmosferę. U nas tą osobą była... babcia. Moja babcia, która wydawałoby się, iż będzie zachwycona, iż prawnuczka idzie do komunii w dobie, kiedy większość dzieci odchodzi z rodzicami z Kościoła. Babcia to wielka fanka Radia Maryja, wyborczyni PiS-u, która do dziś uważa, iż za Gierka to przynajmniej chleb był "prawdziwy".

Wszystko zaczęło się jeszcze przed kościołem. Dzieci ustawiły się w rzędach, wszystkie w białych albach, wyglądały skromnie, ale i odświętnie. I już wtedy usłyszałam za plecami ten jej cichy, ale dobrze słyszalny komentarz: "No i co to za święto? Kiedyś to dziewczynki miały sukienki jak księżniczki. A teraz? Wszystko na jedno kopyto, jak do bierzmowania".

Próbowałam to puścić mimo uszu. Próbowałam być zen. Ale widzę, jak zaczyna szukać sobie publiki. "Kiedyś to było" i "za moich czasów" leciało już do kilku pań, które stały wpatrzone w dzieci czekające na mszę. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, podszedł do niej ksiądz, który przygotowywał dzieci do sakramentu. Młody, spokojny, z takim ciepłym spojrzeniem. I powiedział: "Proszę pani, Boga nie interesuje, czy dzieci mają garnitury czy dresy. On cieszy się, iż one tu są i chcą Go przyjąć".

Przecież chodzi o duchowość!


Myślałam, iż zapadnę się pod ziemię. Babcia zamilkła na chwilę. Widać było, iż te słowa zgasiły ją na chwilę. Ale tylko na moment. Zrobiła minę, jakby ktoś ją obraził, odwróciła się do mnie i powiedziała teatralnym szeptem: "No pięknie. Ksiądz mnie poucza. A ja tylko mówię prawdę. Kiedyś to przynajmniej było wiadomo, iż to uroczystość, a nie WF".

W tym momencie miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Mąż głośno westchnął. Córka nie słyszała, całe szczęście, ale ja czułam się, jakby ktoś zabrał całą odświętną atmosferę z tego wzruszającego wydarzenia. Czy naprawdę w tym dniu trzeba było się czepiać alb? Czy naprawdę trzeba było robić z siebie ofiarę, bo ksiądz powiedział coś mądrego i spokojnego?

Nie wiem, czemu niektórzy ludzie myślą, iż ich wizja "świętości" jest lepsza niż reszty świata. Dla babci najważniejsze były sukienki i wygląd, a nie to, iż jej wnuczka przeżywała coś naprawdę wyjątkowego. Później na przyjęciu siadłam dalej od babci, ale mama zrelacjonowała mi, iż babci też nie odpowiadały dania ("bo kto to słyszał podawać łososia zamiast schabowego!").

Wiem, iż dla wielu rodzin takie komentarze to codzienność. Ale piszę ten list, żeby powiedzieć: nie dajmy się. Nasze dzieci wiedzą, co robią, wiedzą, kogo przyjmują i po co tam są. Ja bardzo chciałam pielęgnować to, iż dla Zosi to naprawdę było duchowe, a prezenty i otoczka nie była aż tak istotna. I choćby jeżeli dzieci są w jednakowych albach, to każde z nich przeżywa to po swojemu. I to jest piękne. Nie dajmy się wciągnąć w dramy o stroje, bo nie o to tu chodzi.

Idź do oryginalnego materiału