**12 maja 2023**
Do pięćdziesiątki Wojciech Kowalski miał zaledwie kilka siwych włosów, ale za to demona w żebrach, który zadomowił się na dobre. A wszystko przez nią — Zosię. Spotkał ją przypadkiem, gdy zajrzał na uniwersytet, gdzie wykładał jego stary przyjaciel. Sprawa była błaha, konsekwencje — nieodwracalne.
Stała przy oknie, połyskując w słońcu złotymi puklami. Szmaragdowe oczy, subtelna sylwetka, emanująca życiem i buntem… On, mężczyzna od dawna nie młokos, nagle poczuł się jak chłopak. Wydawała mu się ucieleśnieniem marzeń — wróżką, syreną, nimfą. W rzeczywistości była tylko ładną studentką, ale do Wojciecha ta świadomość dotarła później. Wtedy był zaczarowany.
Takiej namiętności nie czuł choćby do swojej żony, Jadwigi, w pierwszych latach małżeństwa. Mieli za sobą trzydzieści lat związku, dwoje dzieci, wspólną przeszłość, dom, wzajemne zrozumienie i rzadkie kłótnie. Wszystko to zniknęło mu z głowy, gdy tylko spojrzał na Zosię.
Ona zresztą nie opierała się staraniom statecznego adoratora. Wręcz przeciwnie — zachęcała. Dla niej był szansą. Wychowana w skromnej rodzinie, ledwo dostając się na studia, marzyła, by zostać w dużym mieście. A Wojciech był jej biletem wstępu.
— Przecież to staruch! — warknęła jej współlokatorka, Kinga. — Oszalałaś? Będziesz z nim żyć?
— Gdzie tam staruch — machnęła ręką Zosia. — Żywy, z forsem, zakochany po uszy. Zobaczysz, zaraz się ożeni.
Wojciech zakochał się na serio. Był czuły, hojny, uważny. Ale ani razu — ani słowem — nie wspomniał o rozwodzie. Zosia czekała, liczyła. Jej plan był prosty: dzieci Wojtka dawno wyprowadziły się, żona zdrowa, żyją spokojnie. A on — ma pieniądze. Wszystko zmierzało do ślubu. ale Wojciech nagle zaczął się męczyć. Okazało się, iż rytm młodej kochanki to za dużo dla dojrzałego mężczyzny. Wolałby widywać się raz w tygodniu, i to w hotelu, a resztę czasu spędzać w domu, przy bigosie i ukochanej Jadwidze.
Zosia zaczęła się domagać:
— Dlaczego nie możemy zamieszkać razem? Przecież masz jeszcze mieszkanie!
— Tam są lokatorzy — skłamał. W rzeczywistości było puste, on i Jadwiga planowali remont. Ale na schadzki go nie przeznaczył.
— To wynajmij nowe! Jesteś facetem czy nie?
Kłótni przybywało. Aż w końcu — grom.
— Jestem w ciąży, Władeczku — oznajmiła Zosia (tak go nazywała). — Cieszysz się?
Wojciech zdrętwiał. Właśnie wracał z delegacji wcześniej, by zerwać. A tu — dziecko.
— Ale mówiłaś, iż się zabezpieczasz…
— Nic nie jest w stu procentach! Myślałam, iż się ucieszysz…
Nie ucieszył się. Zamarł. Ale został. Chłopiec się urodził — Staś. Wojciech pomagał: pieniędzmi, odwiedzinami. Ale Zosia chciała więcej.
— Mam dość bycia w cieniu! Albo powiesz żonie, albo ja to zrobię!
Nie zdążył się zastanowić — Zosia wzięła sprawy w swoje ręce. Parę dni później Jadzia stanęła przed nim:
— Więc masz dziecko i chcesz się żenić? To prawda?
— Jadziu, to nie tak… Wytłumaczę…
— Od razu ci mówię: rozwodu nie dam — powiedziała spokojnie, ale stanowczo. — Nie dla jakiejś studentki budowałam rodzinę przez trzydzieści lat.
Wojciech odetchnął. Nie dlatego, iż uniknął rozstania, ale dlatego, iż usłyszał — ona wciąż chce być razem.
— Kocham cię, Jadziuś. Wybacz. To był obłęd, sam nie wiem, co we mnie wstąpiło…
— Ale dziecko jest niewinne — dodała. — Weźmiemy je. A z tą — żegnasz się na zawsze. Wtedy ci wybaczę. Naprawdę.
Wojciech nie wierzył własnym uszom. Ale żona, jak zawsze, miała plan. Zosia, zmęczona niemowlakiem, bez pomocy, z ulgą oddała syna, gdy zaproponował rozwiązanie:
— Chcę, by Staś mieszkał z nami. Wrócisz do studiów, do swojego życia. Damy radę.
— Świetnie — odparła obojętnie. — Tylko potem nie rób scen.
Szybko załatwili formalności — ojciec uznał dziecko, matka nie protestowała. Staś się wprowadził. Jadwiga opiekowała się nim, ale z rezerwą. Wojciech żył nadzieją, iż czas wszystko uleczy. Minął rok.
I nagle — jak grom z jasnego nieba.
— Rozwodzę się — oznajmiła Jadwiga po powrocie z delegacji. — Poznałam kogoś. I zrozumiałam, iż tylko z nim jestem szczęśliwa.
— Kogo?
— Darka. Mieszka w innym mieście, ale się przeprowadza. Ty zostajesz z mieszkaniem. Sprawiedliwie.
— Przecież mówiłaś…
— Wtedy wierzyłam. Ale miłości się nie rozkazuje. Wybacz.
Odeszła. Zostawiając mu Stasia i wspomnienia. Próbował wrócić do Zosi, ale ta tylko się rozśmiała:
— Miałeś swoje, Władku. A ja — wolność. Żyj teraz, jak chcesz. niedługo wychodzę za mąż.
Został sam. Z synem, którego pokochał. Bez żony, bez kochanki, ale z cichym przekonaniem, iż może to właśnie sprawiedliwość.
**Dzisiejsza lekcja:** Miłość bywa ślepa, ale życie potrafi być ironiczne. Czasem dostajesz to, o co prosisz, ale nie tak, jak się spodziewasz.