Koszt zdrady: jak kobieta straciła wszystko, ale odnalazła sens życia

twojacena.pl 2 dni temu

Cena zdrady: jak jedna kobieta straciła wszystko, ale odnalazła sens życia

Weronika wróciła do domu wcześniej niż zwykle — koleżanka z pracy poprosiła ją o zamianę dyżurów. Kobieta cicho weszła do mieszkania, położyła klucze na komodzie i skierowała się do kuchni. W zlewie sterta brudnych naczyń, na stole okruchy. Nieprzyjemne uczucie ścisnęło jej serce — ani mąż, ani synowa nie raczyli posprzątać. Nie mówiąc słowa, umyła naczynia, uporządkowała bałagan i poszła do sypialni. Po drodze zajrzała do pokoju Zofii — dziewczyny nie było. Weronika zmarszczyła brwi, ale nie przyjęła tego do wiadomości. Gdy jednak przekroczyła próg swojej sypialni, zastygła jak rażona prądem — na jej łóżku leżała Zofia i… KAZIMIERZ. Przytuleni. Półnadzy. I to mimo jej ciąży.

A przecież wszystko zaczęło się od miłości. Dominikowi wydawało się, iż unosi się w powietrzu, gdy szedł do Zofii. Tak, była lekkomyślna, zbyt swobodna w zachowaniu, ale zrzucał to na karb młodości — miała przecież zaledwie dwadzieścia lat. Sam był starszy o dwa lata, wychowany surowo, ale z miłością — matka, Weronika Stanisławówna, znana położna, sama go wychowała. Włożyła w niego wszystko: duszę, moralność, dobroć.

Gdy Zofia oznajmiła, iż jest w ciąży, Dominik nie spanikował — zaproponował ślub i wspólne wychowanie dziecka. ale Zofia tylko się zaśmiała: „Nie, do USC nie pójdę. Ale pieniądze mi się przydadzą. Trzeba to jakoś rozwiązać”. Dominik oniemiał, ale nie poddał się od razu. Przekonał ją: niech urodzi, a dziecko odda jemu — on sam je wychowa. Dziewczyna, po namyśle, zgodziła się. Pobrali się cicho. Mieszkali u Dominika z matką i ojczymem Kazimierzem. Ale po kilku miesiącach Dominika zabrakło — wypadek w drodze z pracy. Weronika o mało nie oszalała z rozpaczy. Syna już nie ma. Pozostała tylko nadzieja — jego dziecko pod sercem Zofii.

Lecz Zofia nie smuciła się. Patrzyła na Weronikę jak na źródło korzyści. Mieszkała w jej domu, jadła z jej stołu, leżała w osobnym pokoju, nic nie robiąc. Kazimierz początkowo warczał: „Nie chcę widzieć tej przybłędy”. Ale niedługo gniew zamienił na… dziwną uwagę. Jego spojrzenia na ciężarną Zofię stawały się coraz bardziej natrętne. Weronika to zauważyła. Ale odpędzała myśli. Aż do tamtego wieczoru…

Gdy zobaczyła ich razem w swoim łóżku — wszystko runęło. Spokojnie, lodowatym tonem kazała Kazimierzowi wyjść. Nie sprzeciwiał się. W dziesięć minut już go nie było. Zofia w milczeniu wróciła do swojego pokoju. Weronika została sama, siedziała na brzegu łóżka, ściskając głowę w dłoniach. Wyrzucić Zofię? Nie. Potrzebuje wnuka. Dla niego zniesie wszystko.

Rano powiedziała: „Mieszkaj tu do porodu. Potem — choćbyś się diabłu na ogonie powiesiła. Nie chcę cię widzieć ani słyszeć”. Zofia choćby nie zaprotestowała — było jej to obojętne. Liczyło się tylko dotrwać do końca i wyciągnąć korzyść.

Poród był ciężki. Ale chłopiec przyszedł na świat. Zdrowy. Silny. Weronika płakała ze szczęścia. A Zofia… podpisała oficjalne zrzeczenie i wyszła. Bez pocałunku, bez spojrzenia. Po prostu zniknęła.

Weronika nazwała chłopca Ignacym. Adoptowała go. Najpierw było jej strasznie — wiek, samotność, ból. Ale stał się jej powietrzem. Sensem. Życiem. Zamiast syna, którego straciła, los dał jej jeszcze jedną szansę.

Zofia wyjechała w nieznanym kierunku. Kazimierz przysłał papiery rozwodowe. Weronika podpisała je bez drżenia. Nie wspominała już ani jego, ani tej, która zrujnowała jej dom. Teraz miała Ignacego. I dla niego będzie żyła.

Idź do oryginalnego materiału