Cena zdrady: jak jedna kobieta straciła wszystko, ale odnalazła sens życia
Ewa wróciła do domu wcześniej niż zwykle – koleżanka z pracy poprosiła o zamianę dyżurów. Kobieta cicho weszła do mieszkania, położyła klucze na półce i skierowała się do kuchni. W zlewie sterta brudnych naczyń, na stole – okruchy. Ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie – ani mąż, ani synowa nie raczyli posprzątać. Nie mówiąc ani słowa, umyła wszystko, uporządkowała przestrzeń i ruszyła do sypialni. Po drodze zajrzała do pokoju Kingi – dziewczyny nie było. Ewa zmarszczyła brwi, ale nie nadała temu znaczenia. Gdy jednak przekroczyła próg własnej sypialni, zastygła jak rażona prądem – w jej łóżku leżeli Kinga i… BOGDAN. Splątani, półnadzy. I to mimo jej ciąży.
A wszystko zaczęło się od miłości. Kamilowi wydawało się, iż chodzi po niebie, gdy spieszył do Kingi. Tak, była lekkomyślna, zbyt swobodna w zachowaniu, ale zrzucał to na karb młodego wieku – miała przecież tylko dwadzieścia lat. Sam był od niej dwa lata starszy, wychowany surowo, ale z miłością – matka, Ewa Nowak, znana położna, wychowała go sama. Włożyła w niego wszystko: duszę, moralność, dobroć.
Gdy Kinga oznajmiła, iż jest w ciąży, Kamil nie przestraszył się – zaproponował ślub i wspólne wychowanie dziecka. Kinga tylko się zaśmiała: „Nie, do USC nie pójdę. Ale pieniądze mi się przydadzą. Trzeba jakoś rozwiązać ten problem.” Kamil oniemiał, ale nie poddał się od razu. Przekonał ją: niech urodzi, a dziecko odda jemu – on je wychowa. Dziewczyna, po namyśle, zgodziła się. Pobrali się cicho. Zamieszkali u Kamila z matką i ojczymem Bogdanem. Ale po kilku miesiącach Kamila zabrakło – wypadek w drodze z pracy. Ewa omal nie oszalała z żalu. Syna już nie ma. Pozostała tylko nadzieja – jego dziecko pod sercem Kingi.
Lecz Kinga nie opłakiwała go. Patrzyła na Ewę jak na źródło korzyści. Mieszkała w jej domu, jadła z jej ręki, leżała w osobnym pokoju, nic nie robiąc. Bogdan początkowo się wściekał: „Nie chcę widzieć tej przybłędy.” Ale niedługo gniew zamienił w… dziwne zainteresowanie. Jego spojrzenie na ciężarną Kingę stawało się coraz bardziej natarczywe. Ewa to zauważyła. Ale odpychała od siebie myśli. Aż do tego wieczoru…
Gdy ujrzała ich razem w swoim łóżku – wszystko runęło. Spokojnie, lodowatym tonem kazała Bogdanowi wynosić się. Nie protestował. W dziesięć minut już go nie było. Kinga w milczeniu wróciła do swojego pokoju. Ewa została sama w sypialni, siedziała na skraju łóżka i ściskała głowę dłońmi. Wyrzucić Kingę? Nie. Potrzebuje wnuka. Dla niego zniesie wszystko.
Rano powiedziała: „Zostaniesz tu do porodu. Potem – choćbyś się w diabły obróciła. Nie chcę cię widzieć, nie chcę cię słyszeć.” Kinga choćby nie zaprotestowała – było jej wszystko jedno. Liczyło się tylko jedno: dotrwać do końca i wyciągnąć korzyść.
Poród był ciężki. Ale chłopiec przyszedł na świat. Zdrowy. Silny. Ewa płakała ze szczęścia. A Kinga… podpisała dokumenty o zrzeczeniu się praw i wyszła. Bez pocałunku, bez spojrzenia. Po prostu zniknęła.
Ewa nazwała chłopca Dominikiem. Adoptowała go. Najpierw było strasznie – wiek, samotność, ból. Ale on stał się jej powietrzem. Sensem. Życiem. Zamiast syna, którego straciła, los dał jej drugą szansę.
Kinga wyjechała w nieznanym kierunku. Bogdan przysłał papiery rozwodowe. Ewa podpisała je bez drżenia ręki. Już nie wspominała ani jego, ani tej, która zburzyła jej dom. Teraz miała Dominika. I dla niego będzie żyć.