Czym jest kreatywność i co ją wspiera? Tak zwyczajnie, na co dzień, w zabieganiu i pośród miliona obowiązków? Czy wiemy, jak mądrze się bawić (bez kupowania kolejnych zabawek) i jak czerpać siłę z nudy? Jak czujnie wychwytywać pasje dziecka, ale nie przydusić go milionem zajęć i oczekiwań?
Mój telefon kryje setki plastycznych inspiracji i zabaw w stylu Montessori. Też tak macie? DIY dla trzylatka, zdjęcia mam, które dzielnie lepią, wycinają, z kartonów robią lunety, z pianki do golenia magiczne tęcze, a z zakrętek auta. Dziecko bawi się samo, mama szczęśliwa. I… to by było na tyle. Inspiracje są, czasu najczęściej brak, w dodatku nad malowanki zdecydowanie przedkładam czytanie z dziećmi i podróże. Gdy więc słyszę zwrot „twórcza mama i twórcze dziecko”, zapala mi się lampka i mówię do siebie, z nieukrywanym żalem, a może i poczuciem winy: to chyba nie dla mnie.
Dobra wiadomość – dzięki książce „21 kluczy do twórczego życia dziecka” Joanny Marii Kwaśniewskiej, psycholożki, badaczki, a prywatnie mamy dwójki nastolatków, dowiaduję się z ulgą, iż każdy rodzi się z potrzebą tworzenia! Nie szkodzi, iż w genach nie ma Matejki czy Kossaka, plastyka nie jest jedyną formą twórczości. Uff. Wszyscy jesteśmy kreatywni lub możemy tacy być dla siebie i dla dzieci. Wystarczy zredefiniować nasze myślenie o twórczości, odłożyć telefony, być uważnym, poszukać w sobie dziecka, które kocha się bawić i nie ogląda się na to, co wypada, a co nie. A tymczasem przeczytać tę ciekawą książkę o tym, jak mądrze wspierać dziecko i samych siebie w byciu kreatywnym, sprawczym i wewnętrznie dowartościowanym. O tym właśnie rozmawiam z autorką, która od dwóch dekad bada kreatywność i dzieli się wiedzą.

Katarzyna Karaim: Są mamy, które lepią, szyją, zamieniają piankę do golenia w magiczną tęczę i jeszcze nagrywają to ku inspiracji. Nie umiem malować, a DIY to nie moja bajka. Czy mam jeszcze szansę na bycie twórczą? Ta książka redefiniuje to pojęcie…
Joanna Maria Kwaśniewska: Tak, i chciałabym, by redefiniowała również rolę mamy. Te pianki, kartony, DIY… Nie wydaje mi się to konieczne, by wychować twórcze dziecko. Dla mnie twórczość – i tak też rozumieją ją psychologowie – to zdolność dziecka do tego, żeby samo przed sobą postawiło cele. jeżeli ma obok mamę, która mówi mu: „Weź zakrętkę, tu dodaj plastelinę, tu listek, a tu kamień”, nie pomaga to wcale dziecku być samosterownym i sprawczym. Ono bowiem, tak jak w przedszkolu czy szkole, po prostu realizuje cele, które wyznaczają wychowawcy, w tym przypadku rodzice.
Twórczość to proces, który zaczyna się od postawienia celu, zauważenia jakiegoś wyzwania, a potem następuje faza realizowania go w autorski sposób – od początku do końca. Ktoś sam wymyśla tę zabawę. Byłabym choćby skłonna twierdzić, iż mama, która porzuca wszystkie swoje zajęcia na rzecz tych zakrętek, plastelin i instrukcji DIY, jest w jakimś stopniu nadmiarowa; nie wspiera skutecznie twórczości dziecka, bo zabiera mu przestrzeń, by ono samo sobie coś wymyśliło. Ważne jest, aby dziecko miało wiele różnorodnych elementów, z których w bezpieczny sposób może korzystać. Mama nie musi podążać za nim krok w krok, siedzieć nad dzieckiem i sugerować, co ono ma z tych elementów stworzyć.

Dziecko samo to wymyśli! Pisze pani, iż bycie twórczym dotyczy każdego – elektryka, sprzedawcy, rodzica. Jednak to dziecko jest w swojej twórczości unikalne, bo nieskażone definicjami, regułami, ramami, tym, co wypada, a co nie. Ma przewagę nad kimś, kto dostanie szczegółową instrukcję działania?
Zdecydowanie ma przewagę. Sposób funkcjonowania dziecka przełoży się na to, jakim dorosłym się stanie. jeżeli nauczymy je, by precyzyjnie wykonywało polecenia w dzieciństwie, w porządku – to na pewno się przyda. Jednak ciągłe wzmacnianie kompetencji dokładnego wykonywania poleceń niekoniecznie wspiera twórczość. Osadzenie w rzeczywistości, twarde stąpanie po ziemi jest ważne, nie neguję ram, musimy je dziecku dać, ale wewnątrz zostawmy dużo wolności, pola do kreacji.
Jako zaangażowani rodzice lubimy dzieci stymulować, inspirować. Przykład z placu zabaw: mama wskakuje do piaskownicy i pada 100 instrukcji: ta łopatka jest do tego, nie wkładaj tego tak, tylko inaczej, ja pokażę… Mamie daje to miłe poczucie bycia zaangażowanym rodzicem. A dziecku?
Z jednej strony naszą rolą jako rodziców jest nauczyć dzieci pewnych kompetencji – podobne zadanie mają spełniać placówki edukacyjne. Na przykład nauczyć używać łopatki. I to jest OK. Z drugiej strony osobowość twórcza rozwija się wtedy, kiedy ten młody człowiek może wejść w rolę inicjatora, lidera jakichś zmian. Owszem, możemy wejść do tego piasku, ale też wejdźmy w świat fantazji dziecka.„A co to jest za górka, którą usypałeś, kto tam będzie mieszkał?” – dopytujmy o intencje dziecka, podążajmy za nim i wejdźmy do jego świata, a nie ciągle zapraszajmy do naszego.

Wejść do twórczego świata dziecka możemy nie tylko przez działania artystyczne. Sama przyłapałam się na myśli, iż twórczy znaczy biegły w dziedzinach plastycznych, a ja mam dwie lewe ręce. Pani patrzy na twórczość dużo szerzej. To nie muszą być farba, kredki i kwiat z krepiny… choćby chaos budowania bazy z koca może być twórczy.
Twórczość plastyczna jest jedną z wielu domen – to mit, iż twórczość sprowadza się tylko do dziedzin artystycznych. Można być twórczym w nauce, wynalazczości, inicjatywach społecznych, sporcie… Dla mnie jako rodzica umacniające jest to, iż możemy być twórczy w obszarze, który nazywam twórczością codzienną.
O, brzmi dobrze! Co się za tym kryje?
To kreowanie życia rodzinnego; wszystko to, co jest związane z atmosferą domu, z tym, jakie mamy w nim zabawki, jakie wybieramy książki – ktoś przecież podejmuje decyzję, jakimi bodźcami karmić swoje dzieci, to wymaga naszej inicjatywy. Można to robić mniej lub bardziej twórczo, powielać schematy z katalogu lub podejść autorsko. Mitem jest, iż twórczość to tylko sztuka.
Teraz inaczej spojrzę na bałagan, który robi mój starszy syn, tworząc skocznie narciarskie z materaca i poduszek. On ma dużą potrzebę ruchu, a ja mogę śmiało nazywać taką zabawę twórczą aktywnością!
Oczywiście, bo zaczyna się od inicjatywy dziecka, które kombinuje i robi różne wersje skoczni, eksperymentuje, ulepsza. Podobno Albert Einstein, według dzisiejszej wiedzy, miał ADHD i z uporem maniaka rysował w szkole ptaszki. Jego mama dostawała wiecznie skargi od nauczycieli i uwagi.

A na biurku miał raczej twórczy bałagan…
Jest coś takiego, co się nazywa silną potrzebą domknięcia poznawczego – człowiek, który ma potrzebę, aby cały czas wszystko było idealnie uporządkowane, nie jest w stanie znieść w swoim umyśle chaosu, czyli elementów do siebie niepasujących. Żeby być twórczym, trzeba mieć zdolność zaakceptowania tego chaosu, aby go na nowo, po swojemu, uporządkować. Z wielu badań wynika, iż ludzie, którzy muszą cały czas mieć wszystko uporządkowane, mają najniższy poziom kreatywności. Spójrzmy więc na ten bałagan z innej strony – wiadomo, iż jest irytujący i niekomfortowy dla rodzica, ale jeżeli chaos czemuś służy i ma pewne granice, to warto o nim pomyśleć pozytywnie.
A co dziecku dają kompetencje twórcze?
Z jednej strony twórczość jest powiązana z myśleniem dywergencyjnym. Trudny termin, oznacza zdolność do generowania wielu różnych opcji i idei. jeżeli ją mamy, to szukamy sposobów – na zasadzie „nie wejdę oknem, to wejdę drzwiami”. Koło trzynastego, czternastego roku życia dziecko zaczyna mieć poczucie tożsamości twórczej, czyli:mam taki szczególny zasób, iż jakoś sobie poradzę, coś wymyślę. To bardzo przydatne. Myślę – to zresztą chciałam przekazać w książce – iż to dziecko przecież kiedyś będzie dorosłe i umiejętność szukania rozwiązań, radzenia sobie, bycia elastycznym w jego zawodowym czy osobistym życiu będzie niezwykle ważna. A w życiu artystycznym twórczość daje przestrzeń na ekspresję, na oddech – to też niezwykle pomocne. Ludzie twórczy mają większe poczucie sensu w życiu, poczucie sprawczości, szukają swojej drogi, co buduje poczucie własnej wartości, wspiera wewnętrzny spokój.

W książce powraca jak bumerang zwrot „wspieranie dziecka”. Jak mądrze wspierać? Można przecież wpaść w pułapkę rodzica, który z wywieszonym językiem wozi latorośl na ente zajęcia pozalekcyjne. Można się uczepić jednej pasji, czasem tej, której nie udało się zrealizować rodzicowi, a potem mieć żal, iż dziecko nagle to hobby porzuca. Albo próbuje co chwilę czegoś innego, ma słomiany zapał… To trudna rola: wspierać, nie przedobrzyć, znaleźć balans.
To chyba w ogóle jest jedna z najtrudniejszych ról. Wykonywałam w życiu wiele różnych zawodów i żaden nie był tak trudny jak bycie mamą! Aby dziecko mogło być twórcze, musi mieć solidne kompetencje w dziedzinie swojej pasji. Na przykład Steve Jobs miał od zawsze smykałkę techniczną i ogromne umiejętności w tym zakresie, ale kiedyś pojechał na kurs kaligrafii. Miał odwagę spróbować czegoś kompletnie nowego, to był eksperyment. Fascynuje mnie ta historia, bo dzięki temu, iż zetknął się z estetyką prostoty i wdzięku w literach, mamy dziś estetyczne, wizualnie interesujące komputery Mac.
Ten kurs trwał stosunkowo krótko, to było takie właśnie „liźnięcie”, na tym polega eksperymentowanie – zdobywamy kompetencje, mniejsze czy większe, w różnych dziedzinach. Im więcej ich mamy, tym większą mamy zdolność do łączenia ich w ciekawy, nowatorski sposób, zestawiania ze sobą, czerpania pomysłów z innych obszarów. jeżeli ktoś całe życie gra na skrzypcach wyłącznie muzykę klasyczną i tylko takiej muzyki słucha, to zamyka się na dopływ inspiracji z innych dziedzin czy innych gatunków muzyki. Pewnie, iż skakanie z kwiatka na kwiatek może być frustrujące – rodzic inwestuje, wozi dziecko na zajęcia, a ono jednego dnia wszystko rzuca i szuka czegoś innego. Ale to właśnie dobrze, iż eksperymentuje, iż szuka.

Mamy pasję, podążamy za nią, ale w pewnym momencie zaczyna to być mozolną pracą. Wspomina pani o roli wytrwałości.
Na pewnym etapie życia, powiedzmy, od szóstego, siódmego roku życia, dziecko uczy się nowej kompetencji – pracowitości i wytrwałości. To jest naprawdę bardzo rozwojowe – widzieć, jak nastolatek nad czymś ślęczy, nie ma siły, ale próbuje… Tak, obok zdobywania kompetencji z różnych dziedzin, obok szukania i gromadzenia doświadczeń niezwykle ważna jest motywacja wewnętrzna. Można nie być bardzo kreatywnym, ale jeżeli ma się ten upór, silną motywację, to można dużo nadrobić. Gorzej, gdy ktoś ma wielki talent, ale brak mu wytrwałości. Motywacja to paliwo, żeby ten pociąg w ogóle ruszył.
Możemy porozmawiać o zabawie? Dużo pisze pani o niej w książce, jest tam wiele fajnych pomysłów na zabawy, które rozwijają kreatywność, i wcale nie są to drogie gotowe zestawy kreatywne czy interaktywne, stymulujące zabawki. Jakbym się przeniosła do mojego analogowego dzieciństwa! Dla młodych rodziców to może być odkrycie.
Myślę, iż dziecko, generalnie każdy człowiek, ma największą radość, jeżeli może wnieść do zabawy coś od siebie. To naturalna potrzeba sprawczości i ekspresji. Są zabawy, które sprowadzają się do tego, by coś klikać według instrukcji, a są i takie, w których „może być mnie więcej”. Analogowe zabawy angażują wszystkie zmysły, zwłaszcza gdy ktoś wchodzi do naszego świata i pomaga nam ziścić nasze pomysły. Na przykład dziecko chce mieć domek do zabawy. Zamiast go kupować, rozważmy inną opcję. Przynieśmy karton, poduszki, pomóżmy dziecku, ale zapytajmy, jak ono ten dom widzi, zostawmy je, by samo go wymyśliło, bo to ono ma być liderem w tej zabawie.

A nie rodzic.
Dokładnie! Spróbujmy wejść w buty dziecka, w świat jego fantazji, świat trochę nierozsądny. Powygłupiajmy się po prostu! Ma to być zabawa, ograniczona ramami, na przykład ramami bezpieczeństwa, porządku (robimy to tylko na tym kartonie, żeby nie brudzić podłogi), ale zostawmy dziecku w środku dużo przestrzeni i wolności na własną kreację, pozwólmy na to, by przełożyło swoją wizję na zewnętrzną rzeczywistość.
Dziecko się bawi, bawi i nagle słyszymy: „Mamooo, nudzę się!” – i jęczenie, marudzenie. Czujemy obowiązek, aby gwałtownie ten czas dziecku wypełnić. A może niekoniecznie powinniśmy?
Żyjemy w kulturze, w której chcemy dzieci ochronić przed jakimkolwiek dyskomfortem, a nuda nim jest. Do tego dochodzi silna presja na bycie perfekcyjnym rodzicem, pojawia się pytanie, czy jestem dobry, dobra, czy umiem… W duecie z nudą robi się niekomfortowo, chcemy to ukrócić. A jeszcze dołóżmy do tego sprzęt elektroniczny – dzieci są przestymulowane, nie nauczono ich pustki, mierzenia się z nudą. To znak naszych czasów, nuda jest dla dzieci bardzo trudna do wytrzymania. Wydaje mi się, iż to jedyna droga do tego, by dziecko samo mogło określać swoje cele, by się zastanowiło, co naprawdę lubi.
Mała Olga Tokarczuk, zresztą Szymborska też, trochę z braku innych bodźców, miliona zajęć dodatkowych, atrakcji przesiadywała w bibliotece. Z tej nudy nauczyła się czytać i pisać, nauczyła się tworzyć własne światy w wyobraźni – na tym polega ten proces. Jednak by to zadziałało, muszą zostać spełnione pewne warunki: brak dostępu do elektroniki, przestrzeń, otoczenie się wieloma różnorodnymi elementami, które nie narzucają z góry sposobu zabawy, a dają nieograniczone możliwości.

My z nudy wychodziliśmy przed blok…
Badania pokazują, iż środowisko przyrodnicze jest najbardziej stymulujące. Las, dziki park, plaża. Warunkiem jest wiele różnych drobnych elementów przyrodniczych, które nas otaczają – kamyki, szyszki, patyczki, listki, kwiatki…
Fakt, dzieci na plaży rzadko się nudzą! W książce cudowną inspiracją są historie znanych osób, jak choćby Fridy Kahlo, Alberta Einsteina, Steve’a Jobsa, Mozarta czy Thomasa Edisona. Mama tego ostatniego na widok zniszczeń w domu po jego eksperymentach powiedziała: „Rób swoje doświadczenia, ale w piwnicy”.
Właśnie to są te ramy, o których wcześniej wspomniałam: nie możesz mi rozwalić mieszkania, ale daję ci piwnicę, tam masz swobodę działania. To jest ta mądrość, którą staram się podkreślać w książce: określmy ramy, ale dajmy też dużo wolności.
Na koniec: pisze pani również o „passion killers”, o tym, iż czasem nieświadomie zabijamy lub tłumimy rozwój kreatywności. Co zajmuje pierwsze miejsce na tym niechlubnym podium?
Wydaje mi się, iż najgorsze jest ignorowanie twórczości dziecka i brak uważności na jego pomysły. Przytaczam w książce taką sytuację: dziewczynka przychodzi z przedszkola i pokazuje mamie obrazek, z którego jest dumna. Mama zerka jednym okiem i pyta córkę, czy chce zjeść kotlet na obiad, a potem już nie wraca do tematu. To najbardziej zabija kreatywność dziecka – ono widzi, iż jego praca, pomysł i wysiłek włożony w rysunek nie są dla rodzica żadną wartością.

Rodzic w telefonie. Gonimy dzieci, a sami…
Powiedzmy dziecku: „Słuchaj, skończę to, co robię, i za chwilę dam ci 100% mojej uwagi”. Ważne, by nie dawać „ochłapów” uwagi. Wspieraniu kreatywności nie służy też poczucie, iż musimy robić coś jak inni, jak wypada, bo co inni pomyślą: „No jak możesz nazwać pieska Mruczek, przecież to imię dla kota!”, „Chmura nie może być zielona, powinna być niebieska”…Takie osadzenie w sobie, a nie porównywanie się wiecznie do innych jest zasobem nie do przecenienia – spójrzmy na statystyki depresji u nastolatków żyjących w świecie lajków. Sami pokazujmy dzieciom, iż można inaczej, można po swojemu – one się uczą przez modelowanie. Widzę u swoich studentów, iż najbardziej boją się właśnie porównania i bycia „cringe”. Wolą w efekcie być tacy jak otoczenie i robić to samo, co inni, byle się nie wyróżniać, choć w głębi serca cierpią, iż nie mogą wyrazić tego, kim naprawdę są. To dosyć przerażająca wizja. Mam nadzieję, iż moja książka pokaże rodzicom, jak wspierać twórczość, jak pomóc dzieciom być po prostu sobą.
***
Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem PWN.