Krzyki teściowej: 'Synowa obciąża mojego syna!’ – oskarżenia o lenistwo podczas urlopu macierzyńskiego z dwójką dzieci

polregion.pl 5 dni temu

„Synowa weszła memu synowi na głowę!” — wrzeszczy teściowa, oskarżając mnie o próżniactwo, gdy jestem na urlopie macierzyńskim z dwójką dzieci.

Nigdy nie łudziłam się, iż będzie inaczej. Od pierwszego spotkania wiedziałam — teściowa mnie nie zaakceptuje. Nie chodziło o mój charakter, postępowanie czy miłość do jej syna. Nie. Byłam ze wsi, a ona z Warszawy. I to wystarczyło, by postawić na mnie gruby krzyż. Byłam „gorsza”, „niewarta”, „nie dla niego”. Tak po prostu.

Gdy pobraliśmy się z Łukaszem, czułam jej chłód. Uśmiechała się na siłę, mówiła oschle. Udawała, iż wszystko gra, ale choćby najprostsze pytania brzmiały jak wyższość i ciosy. Na naszym wesieniu rzuciła: „No cóż, przynajmniej wieś da nam wnuki”. Zostało mi to w pamięci na zawsze.

Od razu postanowiliśmy żyć osobno. Wynajęte mieszkanie, choć skromne — nasza przestrzeń, nasza wolność. Powiedziałam mężowi wprożs: „Nie wytrzymam z twoją matką. Uduszę się.” Zrozumiał. choćby gdy teściowa namawiała: „Po co płacić obcym? U mnie wolny pokój, wszystko pod ręką!” — on stał twardo: „Mamo, damy radę sami.”

Wtedy zapadła jej decyzja: to moja wina. To ja podjudziłam jej synka, by odwrócił się od domu. Od tej chwili stała się jeszcze gorsza. Nie mówiła wprost, ale każde słowo, spojrzenie, westchnienie — przesiąknięte pogardą. Znosiłam to. Bo kochałam męża. Bo nie chciałam wojny.

Potem zaszłam w ciążę. Marzyliśmy o tym z Łukaszem. Chcieliśmy dziecko, póki młodzi, póki siły. Ale dla teściowej to był kolejny powód do jadu.

— Jak sobie poradzicie w wynajmowanym z dzieckiem? Tylko na jego pensję?! Sami się dobijecie! — kręciła głową.

Znów odmówiliśmy przeprowadzki. Tak, było ciężko. Ale nie narzekaliśmy. Dorabiałam zdalnie, mąż brał dodatkowe zmiany. Nikt nam nic nie dawał. Radziliśmy sobie.

Gdy urodził się nasz pierworodny, teściowa na chwilę zmiękła. Przyjeżdżała, przynosiła zabawki, mówiła, jaki śliczny. Już myślałam, iż zmieniła zdanie. Ale gdy zaszłam w drugą ciążę — wróciło wszystko. Tym razem jednak jej złość stała się jachcąca.

— Oszaleliście?! Drugie dziecko?! Ty tylko rodzić, a pracować ci się nie chce, co?! A Łukasz niech haruje jak wół? I tak już życia nie widzi! A ty w domu siedzisz, nogi założysz!

Milczałam. Ale gdy rzuciła: „Idź na skrobankę, potem zapracuj jak normalne kobiety!” — mąż nie wytrzymał. Pierwszy raz nie zbył tego milczeniem. Wrzasnął. Przez telefon. Ostro. Do bólu.

— Mamo, koniec! To nasza rodzina, nasza decyzja! Nie prosimy nikogo o pomoc! Nie chcesz — nie dzwon!

Zamilkła. Zniknęła. Przestała przyjeżdżać. Dzwoni tylko do niego — i to ukradkiem. Za plecami zaś roznosi plotki na rodzinnych spotkaniach: iż siedzę mu na karku, iż dzieci to wymówka, leniwa wieśniara…

A ja cierpię. Nie przez jej słowa — do nich przywykłam. Boli, iż to matka mojego męża. Że mogłaby być blisko, cieszyć się wnukami, pomagać… A ona robi wszystko, byśmy czuli się winni. Za co? Za to, iż żyjemy po swojemu?

Tak, jestem teraz w domu. Ale to nie „nicnierobienie”. To nieprzespane noce, płacz, papki, pieluchy, pranie, strach i czułość. To nie wakacje. Jestem matką. Męczę się bardziej niż w biurze. Nie siedzimNie jestem ciężarem — jestem jego żoną, ich matką, i walczę każdego dnia, by nasza rodzina była szczęśliwa.

Idź do oryginalnego materiału