Codziennie rano budzi mnie cichutki płacz Emilii. Jest taka malutka, taka doskonała. Jej paluszki zaciskają się na moim, gdy ją podnoszę, i wtedy cały świat znów ma sens.
“Dzień dobry, kochanie” szepczę, wyjmując ją z łóżeczka. “Dobrze spałaś?”
Z kuchni słyszę ciężkie kroki Michała. Zawsze był małomówny, ale od kiedy urodziła się Emilia, stał się jeszcze bardziej wycofany.
“Znowu rozmawiasz sama ze sobą?” mówi, stojąc w drzwiach z tym nieczytelnym spojrzeniem.
“Nie ze sobą, tylko z Emilią.”
Wzdycha i przeciąga dłoń po włosach.
“Kasia, musimy porozmawiać.”
“Później” odpowiadam, kołysząc ją delikatnie. “Najpierw muszę ją nakarmić.”
Patrzę, jak odchodzi, i na moment czuję ukłucie winy. Wiem, iż Michał przez coś przechodzi, ale Emilia mnie potrzebuje. Jest taka krucha, tak całkowicie ode mnie zależna.
W dzień, gdy on jest w pracy, mamy swoją rutynę. Śpiewam jej kołysanki, kąpię z największą ostrożnością, czytam bajki. Słucha mnie tymi błyszczącymi oczkami, jakby rozumiała każde słowo.
“Tatuś cię pokocha” mówię, zmieniając pieluszkę. “Po prostu potrzebuje czasu, żeby się przyzwyczaić.”
Gdy Michał wraca wieczorem, zawsze znajduję wymówkę, żeby zabrać ją do innego pokoju. On na nią nie patrzy, nie pyta o nią. Czasem słyszę, jak płacze w łazience, i nie rozumiem dlaczego.
Pewnej nocy, po położeniu Emilii spać, znajduję Michała na kanapie ze zdjęciem w dłoniach.
“Co to?” pytam.
Podnosi wzrok, a jego oczy są czerwone.
“Pamiętasz to?”
To USG. Nasze pierwsze USG sprzed ośmiu miesięcy. Pamiętam ten dzień: emocje, plany, imiona, które wybraliśmy razem.
“Oczywiście, iż pamiętam” mówię, siadając obok niego. “To wtedy dowiedzieliśmy się, iż będzie Emilia.”
Michał zamyka oczy, a łzy spływają mu po policzkach.
“Kasia… Emilii tu nie ma.”
“O czym ty mówisz? Śpi w swoim pokoju.”
“Nie, kochanie. Nie ma pokoju dziecięcego. Nie ma łóżeczka. Nie ma Emilii.”
Zrywam się.
“Zwariowałeś?! Przecież jest! Właśnie ją ułożyłam!”
Biegnę do pokoju, ale Michał za mną podąża. Gdy otwieram drzwi, zapala światło.
Pokój jest pusty. Nie ma łóżeczka, nie ma karuzeli pod sufitem, nie ma tych malutkich ubranek, które rano rzekomo prałam. Są tylko zakurzone pudła i stare meble.
“Emilia…” szepczę.
“Straciliśmy Emilię pół roku temu, Kasia” mówi Michał łamiącym się głosem. “W 32. tygodniu. Nie pamiętasz? Pępowina… lekarze powiedzieli, iż nic nie da się zrobić.”
Obrazy wracają jak odłamki szkła: szpital, ciche monitory, moje puste ramiona.
“Przecież ją noszę codziennie… karmię… uśmiecha się do mnie…”
Michał obejmuje mnie, gdy załamuję się w jego ramionach.
“Nosiłaś koc, kochanie. Mówiłaś do koca. Widziałem, jak go kołyszesz, zmieniasz ‘pieluszkę’. Czekałem, żebyś sobie przypomniała, żebyś wróciła do mnie.”
Patrzę na puste ręce i po raz pierwszy od miesięcy czuję, iż naprawdę są puste. Ciężar, który wydawało mi się, iż czuję, szepty, które wydawało mi się, iż słyszę wszystko rozpływa się jak dym.
“Emilia… moja Emilia…”
“Wiem, iż boli” szepcze Michał. “Mnie też boli każdego dnia. Ale musimy iść dalej, bez niej, ale razem.”
Tej nocy po raz pierwszy płaczę od pogrzebu, którego nie pamiętałam. Płaczę za dzieckiem, które nigdy nie wróciło do domu, za mężem, który patrzył, jak zatracam się w iluzji, i cierpliwie czekał, aż wrócę, za tymi wszystkimi miesiącami, ukradzionymi prawdziwej żałobie.
Ale płaczę też z ulgą, bo wreszcie mogę zacząć się leczyć.
A Michał jest tu, czeka na mnie, tak jak zawsze czekał.
















