Nazywam się Zuzanna i mam 28 lat. Od prawie dziesięciu lat jestem samotną matką mojego syna, Kacpra. Jego ojciec, Jakub, zmarł nagle, gdy Kacper był jeszcze niemowlęciem. Nieoczekiwane problemy z sercem zabrały go od nas zbyt wcześnie. Miał zaledwie 23 lata.
Byliśmy młodziledwie dorośligdy dowiedzieliśmy się, iż jestem w ciąży. Przerażeni. Podekscytowani. Zagubieni. Ale kochaliśmy się głęboko, namiętnie. I byliśmy zdeterminowani, by dać radę. Jakub oświadczył się tej samej nocy, gdy usłyszeliśmy bicie serca Kacpra. Ten cichy stuk-stuk wywrócił nasz świat do góry nogamiw najpiękniejszy sposób.
Nie mieliśmy wiele. Jakub był muzykiem, ja pracowałam w barze na nocne zmiany i próbowałam skończyć studia. Ale mieliśmy marzenia, nadzieję i całe mnóstwo miłości. Dlatego jego śmierć złamała mnie na kawałki. Jednego dnia komponował kołysankę dla naszego syna, a następnego dnia go zabrakło. Po prostu zniknął.
Po pogrzebie zamieszkałam u przyjaciółki i skupiłam się tylko na Kacprze. Od tamtej pory byliśmy tylko myucząc się życia po omacku. Używane ubrania. Przypalone naleśniki. Bajki na dobranoc. Koszmary. Śmiech. Łzy. Mnóstwo obtartych kolan i szeptanych słów otuchy. Dałam z siebie wszystko, by go wychować.
Ale dla mojej rodziny, zwłaszcza dla mojej matki, Heleny, to nigdy nie było wystarczające.
W jej oczach byłam przestrogącórką, która zaszła w ciążę za młodo, dziewczyną, która wybrała miłość zamiast rozsądku. choćby po śmierci Jakuba nigdy nie złagodniała. Oceniała mnie za to, iż nie wyszłam ponownie za mąż, iż nie „naprawiłam” życia tak, jak ona uważała, iż powinnam. Dla niej samotne macierzyństwo nie było godne podziwubyło powodem do wstydu.
Tymczasem moja siostra, Kinga? Ona zawsze grała według zasad. Miłość ze studiów. Wymarzony ślub. Dom jak z katalogu. Oczywiście była złotym dzieckiem. A ja byłam plamą na rodzinnym obrazie.
Mimo to, gdy Kinga zaprosiła mnie i Kacpra na swoje przyjęcie z okazji narodzin dziecka, zobaczyłam w tym szansę. Nowy początek. Na zaproszeniu choćby widniał odręczny dopisek: Mam nadzieję, iż to nas zbliży. Trzymałam się tych słów jak tonący brzytwy.
Kacper był podekscytowany. Nalegał, by sam wybrał prezent. Zdecydowaliśmy się na manualnie robiony kocykcoś, co szyłam nocamioraz książkę dla dzieci, którą uwielbiał: Kocham cię na zawsze. Bo dzieci zawsze powinny być kochane powiedział. choćby zrobił kartkę z brokatem i rysunkiem dziecka zawiniętego w kocyk. Jego serce nigdy nie przestawało mnie zadziwiać.
Nadszedł dzień przyjęcia. Miejsce było eleganckiezłote balony, kwiatowe kompozycje, baner z napisem Witaj, mała Zosiu!. Kinga wyglądała promiennie, lśniąc w pastelowej sukience ciążowej. Przytuliła nas oboje ciepło. Przez chwilę wydawało się, iż może wszystko będzie dobrze.
Ale powinnam była wiedzieć, iż to złudzenie.
Gdy nadszedł czas otwierania prezentów, Kinga rozpakowała nasz i uśmiechnęła się szeroko. Dotknęła kocyka ze łzami w oczach i powiedziała, iż jest piękny. Dziękuję szepnęła. Wiem, iż zrobiłaś to z miłością. Uśmiechnęłam się, z gulą w gardle. Może to był nowy początek.
Wtedy moja matka wstała, z kieliszkiem szampana w dłoni, gotowa wznieść toast.
Chcę tylko powiedzieć, jak bardzo jestem dumna z Kingi zaczęła. Zrobiła wszystko tak, jak należy. Czekała. Wyszła za dobrego człowieka. Buduje rodzinę w porządny sposób. Godny sposób. To dziecko będzie miało wszystko, czego potrzebuje. W tym ojca.
Kilka spojrzeń skierowało się w moją stronę. Twarz zapłonęła mi rumieńcem.
Wtedy ciocia Grażynaktóra zawsze mówiła, jakby jej słowa były zatrutezaśmiała się i dodała: W przeciwieństwie do jej siostry i tego nieślubnego dziecka.
To było jak cios w brzuch. Serce zamarło mi w piersi. W uszach dzwoniło. Czułam, jak wszystkie oczy zwrac














