Mama przedszkolaka: "Zobaczyłam menu i odpaliłam tłumacza. Gdzie się podziała buła z serem?"

mamadu.pl 1 miesiąc temu
Spójrzmy prawdzie w oczy, większość maluchów jest mistrzami wybrzydzania. Podczas jedzenia grymaszą, rozkładają danie na czynniki pierwsze, a warzywa odsuwają w najdalszy kąt talerza (załóżmy, iż talerz ma kąty). Panie kucharki dwoją się i troją, ale choćby najlepsze triki nie sprawią, iż pięciolatek nagle pokocha komosę ryżową. Hmm, co mam na myśli? Przeczytajcie list naszej czytelniczki.


Codziennie rano, kiedy prowadzę syna do przedszkola, na tablicy informacyjnej sprawdzam menu na dany dzień. Jest różnorodne, wydaje się smakowite, a przy tym ułożone pod dzieci. Jakiś mielony, pomidorowa, pierogi czy rosół. Syn wcina, nie narzeka i to mi wystarczy. Tak naprawdę nigdy nie interesowałam się tym, co serwują w innych placówkach. Do czasu otrzymania poniższego listu. Teraz zżera mnie ciekawość!

Koniec świata na talerzu (dosłownie i w przenośni)


"Jestem mamą czteroletniego Antka i na początku tygodnia dostaję od przedszkola jadłospis na najbliższe dni. Otwieram plik i… przeżywam szok. Butter chicken, hummus, tajskie curry, komosa ryżowa z warzywami… Czy ja się przypadkiem nie pomyliłam i nie zapisałam syna do jakiejś kulinarnej szkoły dla koneserów smaków świata? Raz to choćby tłumacza musiałam odpalić, bo nie rozumiałam cudacznego słówka po angielsku.

Nie zrozumcie mnie źle – nie mam nic przeciwko różnorodnej diecie i zdrowym nawykom. Super, iż dzieci mają okazję poznawać nowe smaki. Ale czy czterolatek naprawdę potrzebuje egzotycznych dań z drugiego końca świata? Ja sama nie wiem, czy lubię curry, a tu moje dziecko dostaje je do obiadu i ja niby mam się cieszyć, iż rozwija swoje kulinarne doznania?

Kiedyś było prościej. Bułka, serek, zupa pomidorowa, schabowy z ziemniakami. Nikt nie marudził, bo wszyscy wiedzieli, czego się spodziewać. Teraz dzieci siadają do lunchu, patrzą na te wszystkie miseczki z 'odkryciami kulinarnymi' i… no cóż, kończy się na suchym chlebie albo ewentualnie samych ziemniakach z obiadu. Bo nie oszukujmy się – dla większości przedszkolaków nowe smaki oznaczają dziwne i podejrzane jedzenie.

Nie twierdzę, iż mamy wrócić do ery kanapek z mielonką, ale może warto znaleźć jakiś złoty środek? Coś, co faktycznie dzieci zjedzą, a nie coś, co pięknie wygląda w jadłospisie, ale w rzeczywistości ląduje w koszu. Może warto zapytać rodziców i dzieci, co im smakuje? Bo zdrowa dieta to jedno, ale na końcu dnia chodzi przecież o to, żeby dzieci faktycznie jadły, a nie tylko oglądały swoje jedzenie z podejrzliwością".

Idź do oryginalnego materiału