Mamo, czy mnie do siebie zabierzesz?” — zapytała z żalem. Ale odpowiedź była mi znana…

polregion.pl 2 dni temu

„Czy nie zabierzesz mnie do siebie?” — zapytała ma­tka z goryczą. Ale ja już zna­łam odpo­wiedź…

Nazywam się Weronika. Mam trzydzieści osiem lat i od piętnastu jestem zamężna. Razem z mężem, Jakubem, mamy syna, dobre mieszkanie i, wydawałoby się, wszystko, o czym można marzyć. Ale jest jedna rzecz, która wciąż mnie boli — moja matka. A raczej jej wojna z moim mężem, która ciągnie się już ponad dziesięć lat.

Jakub przyjechał do naszego miasta z małej wioski. Wtedy marzył tylko o dostaniu się na studia, ale za pierwszym razem się nie udało, więc zatrudnił się jako hydraulik, żeby jakoś przeżyć. Mieszkał w akademiku, pracował, nie narzekał. W końcu dostał się na politechnikę. Z pracy nie zrezygnował — stał się świetnym fachowcem, bardzo poszukiwanym. To na uczelni się poznaliśmy. Byłam rok starsza, studiowałam wyżej, ale między nami zaiskrzyło.

Gdy skończyłam studia, postanowiliśmy się pobrać. Ale moja matka była kategorycznie przeciw.

„Hydraulik? Zwariowałaś! Wieśniak bez mieszkania, bez perspektyw!” — krzyczała.

Udało mi się przekonać ją, żeby pozwoliła nam zamieszkać u niej — tymczasowo, dopóki Jakub nie skończy studiów. Zgodziła się niechętnie, z grymasem. Od początku nie akceptowała Jakuba, niezależnie od tego, jak się starał. W pierwszym miesiącu naprawił wszystko, co tylko było możliwe: kran, kuchenkę, choćby drzwi balkonowe, które od lat nie domykały się. W zamian — chłód i wyrzuty.

„Nie zamierzam cię, chłopcze, meldować u siebie!” — rzuciła kiedyś. Jakub odpowiedział spokojnie: „I nie proszę.”

Starał się. Każdego dnia. Wszystko znosił. Ale widziałam, jak to go niszczy. A potem zaszłam w ciążę… I stało się to, czego się baliśmy.

„Oszalałaś! Rodzić dziecko temu prostakowi? Ledwo go znoszę w swoim mieszkaniu!” — wrzasnęła matka.

Jakub usłyszał. W milczeniu spakował rzeczy. Podeszł do mnie i powiedział:

„Albo idziesz z nami, albo odchodzę sam. Ale pod jednym dachem z twoją matką nie zostanę.”

Wyszłam. Razem z nim zamieszkaliśmy w jego maleńkim pokoju w akademiku. Urodził się syn. Było ciężko. Ale ani przez dzień nie żałowałam. Jakub pracował, studiował, dorabiał. Po dwóch latach kupiliśmy pierwsze kawalerki, potem dwupokojowe. Teraz mamy przestronne mieszkanie. Jakub jest inżynierem w dużej fabryce, z dobrymi zarobkami. I wciąż dorabia, bo ma złote ręce, a klientów mu nie brakuje.

Ale od tamtej pory Jakub ani razu nie przekroczył progu mieszkania mojej matki. Nie przyszedł na żadne święta, nie spotkali się choćby na ulicy. Powiedział stanowczo:

„Nie chcę jej widzieć. Mogę pomóc finansowo, opłacić potrzeby. Ale nic więcej. Niech nie liczy na rozmowy ani na moje wizyty.”

Matka długo tego nie rozumiała. choćby teraz, po latach, wciąż ma pretensje:

„I będziesz tak całe życie na smyczy u męża? A jeżeli zachoruję? jeżeli nie będę mogła o siebie zadbać? I ty też mnie zostawisz?”

Wróciłam do domu z tym pytaniem i cicho zapytałam Jakuba:

„A jeżeli naprawdę… nie da sobie rady?”

Nie zastanawiał się:

„Zatrudnimy opiekunkę. Będziesz ją odwiedzać. Wszystko będzie godnie, ale bez jej obecności w naszym życiu. Moja granica to twój próg.”

Zamyśliłam się. I zrozumiałam — ma rację. Nie musi wybaczać komuś, kto go upokarzał. Nie musi naprawiać jej kranów, jeżeli kiedyś poniżała go za to, iż był hydraulikiem. On wyrósł. Stał się kimś innym. A ona — nie.

Ostatnio znowu dzwoniła. Krzyczała, iż w łazience przecieka rura, a ja choćby nie poprosiłam Jakuba, żeby spojrzał.

„Mamo” — powiedziałam spokojnie — „Jakub przelał ci pieniądze. Wezwij hydraulika.”

Rozłączyła się. Urażona. Ale nie żałuję.

Czasem myślę, iż tamtej nocy, gdy wyszłam z Jakubem do akademika, podjęłam najważniejszą decyzję w życiu. Wybrałam rodzinę. Wybrałam człowieka, który nigdy nie zawiódł. Który postawił nas z synem na nogi, zbudował wszystko od zera i nie dał się złamać. I nie pozwolę już nikomu go łamać.

Niech matka się obraża. Miała czas — i szansę. Ale nie chciała z niej skorzystać.

Idź do oryginalnego materiału