Nie mogłem spać tej nocy. Obraz kobiety przed piekarnią nie dawał mi spokoju. Wracał w moich myślach raz za razem nie tylko jej twarz, ale przede wszystkim to spojrzenie, w którym mieszało się zmęczenie, wstyd i wciąż żywa godność. Wiedziałem, iż muszę działać szybko.
Rano, przed wschodem słońca, wyciszyłem telefon, zarzuciłem płaszcz i wyszedłem w zimowy chłód. Miasto było niemal puste, tylko kilku spieszących się przechodniów i pracownicy porządkujący ulice. Skierowałem się do piekarni, gdzie poprzedniego dnia widziałem staruszkę. Sprzedawczyni, ta sama kobieta o chłodnym spojrzeniu, ledwo podniosła wzrok znad mechanicznych czynności przygotowywania stoiska.
Widziała pani wczorajszą staruszkę? zapytałem wprost.
Dużo starszych pań tu przychodzi wzruszyła ramionami. jeżeli chodzi o tę ze szklanymi butelkami, pojawi się, gdy otworzą punkt zbiórki. Około dziewiątej, może dziesiątej.
Podziękowałem krótko i postanowiłem czekać.
Godziny wlokły się powoli. Zimno szczypało policzki, ale myśl o Małgorzacie grzała mnie bardziej niż najcieplejsza kurtka. Przypomniałem sobie, jak w czasach, gdy byłem nieśmiałym chłopcem, dawała mi dodatkowe zadania żeby pomóc mi się rozwijać, a po lekcjach, nikomu nie mówiąc, wzywała mnie do pokoju nauczycielskiego na małą pracę układanie książek w bibliotece, ścieranie tablicy, sortowanie kolorowych kredek. Na koniec wręczała mi jeszcze ciepłą bułkę w papierowej torebce lub gruby kawałek szarlotki upieczony przez nią samą.
O wpół do dziesiątej zza rogu ulicy wyłoniła się drobna sylwetka, poruszająca się małymi, niepewnymi krokami. Miała tę samą znoszoną torbę, ten sam lekko przygarbiony chód, jakby każdy krok wymagał od niej ogromnego wysiłku. Poczułem ucisk w gardle.
Małgorzato! zawołałem, zapominając na chwilę o całym świecie.
Kobieta drgnęła i zatrzymała się. Patrzyła na mnie długo, jakby próbowała rozpoznać, kim jest ten dobrze ubrany mężczyzna, który wypowiada jej imię z taką emocją.
To ja Marek powiedziałem, podchodząc bliżej. Marek Nowak byłem pani uczniem wiele lat temu.
Jej twarz rozjaśniła się na moment, ale w oczach pojawiła się ostrożność.
Marek ten chłopiec, który zaczęła, ale głos się jej załamał.
Tak, ten, który zawsze zapominał zeszytu do matematyki, ale nigdy nie zapominał zjeść chleba, który mi pani dawała uśmiechnąłem się. Proszę, musi pani pójść ze mną. Nie mogę pani tu zostawić, na tym mrozie.
Nie chcę być ciężarem szepnęła. Tak długo już żyję
Była pani dla mnie wszystkim odparłem stanowczo. Gdyby nie pani, nie wiem, co by się ze mną stało. Chroniła mnie pani przed głodem, zimnem, przed wieloma rzeczami. Teraz moja kolej.
Nie dając jej czasu w odmowę, wziąłem torbę z jej rąk i zaprowadziłem do samochodu. W środku, pod wpływem ciepła z ogrzewania, westchnęła z ulgą. Patrzyła przez okno, nic nie mówiąc, ale oczy miała pełne łez.
Zawiozłem ją prosto do domu, ku zaskoczeniu Anny, która właśnie przygotowywała śniadanie dla dzieci.
Anno, to pani Małgorzata, moja dawna nauczycielka. To dzięki niej udało mi się skończyć szkołę. I od dziś będzie z nami mieszkać powiedziałem tonem, który nie pozostawiał wątpliwości.
Anna, choć zaskoczona, uśmiechnęła się ciepło i przytuliła staruszkę. Tomek i Łukasz, ciekawi, podeszli, by zapytać, dlaczego przyszła i czy umie opowiadać bajki.
W kolejnych dniach Małgorzata zaczęła powracać do życia. Odzyskiwała siły, jedząc regularnie i odpoczywając. Pewnego wieczoru siedziała z Tomkiem przy stole, pomagając mu w lekcjach.
Ma pani wnuka równie upartego jak ja w jego wieku zaśmiałem się z przedpokoju.
Nie odpowiedziała łagodnie jest choćby bardziej interesujący świata. I to dobrze. Ciekawość ratuje ludzi.
Czułem, iż koło się zamyka. Lata żyłem z poczuciem, iż jestem jej coś winien, ale nie wiedziałem, jak odpłacić za dobro, które otrzymałem. Teraz wreszcie mogłem.
Pewnego ranka powiedziałem:
Małgorzato, rozmawiałem z urzędem miasta. Chcą pani zapewnić mieszkanie socjalne i niewielką dodatkową emeryturę. Ale ja chcę więcej. Potrzebuję kogoś, kto będzie opiekunem dla dzieci moich pracowników. Kogoś, kto pomoże im w lekcjach, będzie ich mentorem. I nie wyobrażam sobie nikogo innego niż pani.
Jej oczy znów zwilgotniały.
Marek jestem tylko zmęczoną staruszką.
Nie, jest pani nauczycielką. A nauczyciele nigdy naprawdę się nie starzeją.
Zgodziła się z cichą pokorą, a wieść gwałtownie rozeszła się wśród pracowników. Dzieci chętnie przychodziły do sali do nauki, którą urządziłem w siedzibie firmy. Małgorzata uczyła ich nie tylko matematyki czy gramatyki, ale także lekcji o godności, dobroci i o tym, jak mały gest może zmienić czyjeś życie.
Pewnego popołudnia, gdy ostatnie dziecko już wyszło, zostałem z nią sam.
Wie pani powiedziałem cicho tamtego dnia w piekarni pomyślałem: jeżeli stąd odejdę, będę do końca życia nosił w sobie tę winę. Dlatego dziękuję, iż pozwoliła pani mi zrobić coś dobrego.
Małgorzata uśmiechnęła się, ciepło, z wdzięcznością.
Marku, prawda jest taka gdy cię zobaczyłam, pomyślałam, iż Bóg nigdy nie zapomina o swoich dzieciach. choćby jeżeli minie wiele lat.
Z upływem miesięcy jej zdrowie się poprawiało. Nie była już przygarbioną kobietą z ulicy, ale znów nauczycielką o mocnym, ale łagodnym spojrzeniu. Pewnego lata cała rodzina ja, Anna, dzieci i Małgorzata pojechaliśmy na wieś, do jej rodzinnej wioski. Tam pokazała nam dom rodziców, kościół, w którym została ochrzczona, i ławkę przed szkołą, na której niegdyś czekała na uczniów.
Wszystko zaczyna się od wyciągniętej dłoni we adekwatnym momencie powiedziała do dzieci. Zapamiętajcie to. A kiedy przyjdzie czas, wy też podacie komuś rękę.
Tamtego wieczoru, pod rozgwieżdżonym nieb













