Marzenia synowej o dziecku: a kto będzie za to płacił?

newsempire24.com 1 tydzień temu

Czasem mam wrażenie, iż nie żyję w rzeczywistości, tylko w jakimś groteskowym teatrze. Mój syn, dorosły mężczyzna, nagle znów stał się chłopcem, za którego inni podejmują decyzje. A moja synowa? Reżyser tej sztuki, dyryguje ich wspólnym życiem, a ja stoję za kulisami — zawsze z portfelem w ręku, gotowa pomóc. Tylko iż sił mam coraz mniej, a wymagań wobec mojej cierpliwości — coraz więcej.

Od początku żyją razem, jeszcze przed ślubem. Najpierw syn mieszkał ze mną, w moim domu, a jego przyszła żona wynajmowała pokój z koleżanką. Gdy zaczęli mówić o małżeństwie, wynajęli wspólnie mieszkanie. Nie wtrącałam się — niech budują swoje życie, jak potrafią. Pomagałam finansowo, gdy potrzebowali. Nie jesteśmy milionerami, ale rozumiałam: młodzi, trudno, sama przez to przechodziłam.

Ale to, co teraz planują, nie mieści mi się w głowie. Dziecko. Właśnie teraz, gdy nie mają stabilnej pracy, własnego kąta, oszczędności. Za to pełno górnolotnych słów: „Dziecko nie poczeka”, „Czas ucieka”, „Po trzydziestce będzie za późno”, „Jakoś to będzie”. A mój syn kiwa głową, zgadza się bez zastanowienia. Patrzę na niego i nie poznaję. Gdzie twój rozsądek, synu? Gdzie twoja dorosła postawa? Dlaczego znów pozwalasz, by inni decydowali za ciebie?

Pracuje, oczywiście, ale w miejscu, gdzie pensję mogą zatrzymać albo zwolnić go bez ostrzeżenia. Zmieniał pracę już pięć razy, może więcej. Zawsze coś nie gra: raz szef zawodzi, raz firma się rozpada. Synowa zarabia grosze. A do tego ciągle zmieniają mieszkanie. Sami jakoś dają radę, ale z niemowlakiem? Z przeprowadzkami, pakowaniem, płaczem w środku nocy? Kto to wytrzyma?

Próbowałam rozmawiać spokojnie. Mówiłam: „Poczekajcie, ustabilizujcie się, odłóżcie trochę złotówek, a potem dziecko”. Nie. Decyzja zapadła. Ona musi teraz. A syn, jak zahipnotyzowany: „Tak, kochanie, zgoda”. Czyli ja mam się przygotować nie tylko na bycie babcią, ale i drugą matką dla tego maleństwa? Pomagać — to oczywiste. Ale ja też nie jestem wiecznie młoda, moje zasoby nie są nieskończone.

Co, jeżeli nie dadzą rady? Co, jeżeli po kilku miesiącach okaże się, iż nie mają za co zapłacić za mieszkanie, nie stać ich na pampersy czy mleko? Kto będzie musiał ratować sytuację? Oczywiście ja. Bo odmówić własnemu dziecku i wnukowi nie potrafię. To mnie przeraża. Bo sama żyję na krawędzi — mam swoje problemy, rachunki, zdrowie, które też już nie to co kiedyś. Nie jestem ze stali.

A synowa? Mówi z uśmiechem, prawie beztrosko: „Jakoś to przeżyjemy”. To „jakoś” brzmi u niej lekko, jakby chodziło o piknik, a nie o nowe życie. A we mnie wszystko się ściska — dlaczego nie pomyślą, nie policzą, nie zastanowią się?

Nie jestem wrogiem dzieci. Marzę o wnukach. Chciałabym je niańczyć, uczyć, opowiadać bajki. Ale pragnę, by rosły w miłości, stabilizacji, świadomości. Nie w chaosie i długach. Chcę, by mój wnuk nie czuł się ciężarem, by miał wszystko — od łóżeczka po ciepłe ubranka. By wiedział, iż mama i tata dadzą radę. A nie czuł, iż wszystko trzyma się tylko na babci.

Patrzę na nich i myślę: gdyby poczekali kilka lat, wszystko mogłoby wyglądać inaczej. Znaleźć lepszą pracę, odłożyć, wynająć porządne mieszkanie, a może choćby wziąć kredyt. Czy naprawdę nie da się żyć rozsądnie, a nie na „jakoś”? Ale w ich rodzinie chyba przyjęło się najpierw skakać, a potem szukać spadochronu. I niech ktoś inny wyciąga ich z tarapatów.

Milczę. Wiem, iż moje słowa wpadną jednym uchem, a wylecą drugim. A gdzieś głęboko już zaczynam się przygotowywać. Na nieprzespane noce, na kolejne wydatki, na odpowiedzialność, której nie chciałam, ale pewnie będę musiała udźwignąć. Bo gdy w rodzinie pojawiają się dzieci, poświęcenia wymagają ci, którzy są starsi. Bo miłość to nie tylko radość, ale i ofiara. I ogromna nadzieja, iż w końcu ktoś w tym łańcuchu dorośnie.

Idź do oryginalnego materiału