Matka, teściowa i ja na skraju przepaści

newsempire24.com 1 tydzień temu

Matka, teściowa i ja na krawędzi

— Jesteś pewna, iż to dziecku nie zaszkodzi, jak będziesz jeść buraki? — zapytała teściowa, mieszając barszcz.

— Mamo, ona gotuje ten barszcz już trzeci dzień — westchnął Krzysztof. — Mogę po prostu zjeść i iść do pracy?

— Ten barszcz jest leczniczy! — teściowa uniosła łyżkę. — A twoja matka soli jak z armaty. To na pewno szkodzi dziecku!

— Przepraszam, urodziłam troje — spokojnie odparła Anna Kowalska, matka Oli, wyjmując garnek z lodówki. — Wszyscy żyją. A to barszcz z fasolą. Białko!

— Teściowo, fasola to ciężkostrawna potrawa! Nie jesteśmy na wsi!

— A u nas nie w szpitalu! — warknęła Anna.

Ola siedziała na kuchennym stołku, obejmując swój brzuch i marząc, żeby ktoś wyłączył dźwięk. Ciąża zbliżała się do siódmego miesiąca, a wcześniej myślała, iż najważniejsze, żeby nie było nudności. Teraz wiedziała: najważniejsze to zachować rozum między dwiema kobietami, z których każda chce „jak najlepiej”.

Teściowa wprowadziła się zaraz, jak tylko dowiedziała się o ciąży. „Wnuk! Pierwszy! Macie mało miejsca, a ja pomogę”. Matka Oli przyjechała tydzień później: „Masz tylko mnie, wszystko rzuciłam i przyjechałam”. Tak w dwupokojowym mieszkaniu zamieszkały trzy gospodynie.

— Jestem w ciąży, nie chora — szepnęła Ola mężowi wieczorem.

— Wiem. Wytrzymaj. To się niedługo skończy. Mama wyjedzie po porodzie.

— A moja?

— Twoja… może też. Może się zaprzyjaźnią?

Nie zaprzyjaźniły się. Zaczęły rywalizować.

Najpierw w sprzątaniu. Rano matka Oli myła podłogę, a po południu teściowa za nią, „bo przeciąg, kurz, bakterie”. Potem w zakupach. Body dla dziecka pojawiły się w trzech egzemplarzach — rozmiary 56, 62 i 74. Wszystkie różowe. Choć nikt nie wiedział, kto się urodzi.

Ale głównym polem bitwy stał się fotel bujany.

— Ja go wybrałam! — oświadczyła teściowa.

— A ja kupiłam! — zaprotestowała Anna.

— Ja pierwsza o nim wspomniałam!

— A ja pierwsza go przyniosłam!

— Będzie w moim pokoju — zakończyła dyskusję teściowa.

— Z jakiej racji?! — oburzyła się Anna. — Ola będzie karmić na fotelu. Niech stoi u niej.

— adekwatnie planowałam na nim spać po porodzie — cicho wtrąciła Ola. — Z dzieckiem.

— Po co? Będziesz zmęczona! Niech dziecko śpi ze mną! — zawołała teściowa.

— Albo ze mną! — nie ustępowała matka.

— A ja, przepraszam, gdzie?! — nie wytrzymał Krzysztof. — Jestem ojcem!

— Możesz spać w kuchni. Tam jest sofa — chórem odpowiedziały obie.

Następnego dnia fotel zniknął. Nie było go ani w pokoju Oli, ani u teściowej, ani u Anny.

— Gdzie fotel? — spytała Ola.

— Wyprowadził się — odcięła teściowa.

— Schowany — syknęła matka.

Wojna osiągnęła apogeum. W kuchni nie gotowano już barszczu, tylko ciszę. W milczeniu. Z urywanymi spojrzeniami. Krzysztof zostawał w pracy dłużej. Ola jadła jogurty w łazience.

— Nie wytrzymam — powiedziała wieczorem. — To moje dziecko. Moje ciało. Moje życie. Nie prosiłam o te „poświęcenia”.

— No… chcą pomóc — mruczał Krzysztof.

— Chcą kontrolować. A ty milczysz. Bo przywykłeś. A ja nie.

Tej nocy Ola źle spała. Rano, bez śniadania, poszła sprawdzić ogłoszenia. Wróciła z kluczami.

— Co to? — spytał Krzysztof.

— Wynajmujemy mieszkanie. Dwa pokoje. Jasne. Już podpisałam umowę.

— Ola…

— Nie uciekam od ciebie. Uciekam do siebie. jeżeli chcesz — jedziemy razem. jeżeli nie — zobaczymy się przy wypisie.

Milczał.

Po pół godzinie wyszła z walizką. Na dole, pod blokiem, stał fotel bujany. Wełniany koc, poduszka z kotkami. Uśmiechnęła się. Potem zadzwoniła do „oddziału charytatywnego”. Po dwóch godzinach fotel zniknął.

Nowe mieszkanie pachniało farbą i świeżością. Ola rozpakowała rzeczy, ustawiła słoiki z kremami, zaparzyła miętową herbatę. Włączyła muzykę. I po raz pierwszy od dawna po prostu leżała na kanapie.

Po trzech dniach przyjechał Krzysztof. Z plecakiem.

— Tam nie da się żyć. Nie rozmawiają. Obiad jak na pogrzebie.

— A tu?

— Tu można oddychać. Zrozumiałem. Nie jesteś tylko matką. Jesteś człowiekiem.

Chłopiec urodził się w sierpniu. Wieczorem. Bez fotela bujanego, ale z miłością. Teściowa i Anna przyjeżdżały na zmianę. Według grafiku. Z barszczem — ale w pojemnikach.

— Zrozumiałyśmy — powiedziała teściowa. — Fotel nie pomógł.

— Ważne, by nie rozchwiać nerwów — westchnęła Anna.

A Ola trzymała syna na rękach i myślała: barszczów może być wiele. Ale miejsce w życiu — tylko jedno. I było jej.

Dwa tygodnie po porodzie Ola pierwszy raz założyła dżinsy. Były trochę luźniejsze niż przed ciążą, ale najważniejsze — to nie była piżama ani szlafrok.

— Czuję, iż znów jestem sobą — powiedziała, odwracając się do Krzysztofa. Akurat karmił syna butelką i wyglądał, jakby robił to całe życie.

— Zawsze jesteś sobą. choćby w szlafroku.

— Dzięki. Ty też nie najgorzej, choćby w koszulce z plamą od kaszki.

Śmiech. Lekki. Prawdziwy. Takiego nie było w tamtym mieszkaniu z trzema barszczami.

Życie zaczęło się układać. Rano karmienie, potem drzemka, spacer. W południe prysznic, kawa, jeżeli się uda — pół godziny dla siebie. Krzysztof wziął urlop, i to było zbawieniem.

— Tato, patrz! Potrafię przewijać, bujać, choćby kołysać do „Króla Lwa”. To też wkład, tak? — patrzył na Olę z dumą.

— Ogromny. Jesteś najlepszy.

Ale nadszedł dzień, którego się bała.

— Olu, chciałybyśmy przyjechać. Zobaczyć wnuka. Ja w piątek, twoja mama w sobotę. Dogadałyśmy się.

Ola westchnęła. W środku poczuła— Dobrze – odpowiedziała, a gdy odłożyła telefon, pomyślała, iż teraz nie jest już tylko mostem między dwoma kobietami, ale także twórczynią nowej tradycji – tej, w której miłość ma wiele miejsc, ale tylko jedno serce.

Idź do oryginalnego materiału