Matka z dzieckiem w Biedronce wywołała burzę. "To nie gondola, to metalowa kuweta"

natemat.pl 5 godzin temu
To jeden z tych obrazków, które wydają się całkiem zwyczajne – ot, dziecko wożone w sklepowym wózku, żeby rodzicom było wygodniej. Ale wystarczyło jedno zdjęcie, kilka słów i… ogień. Na Facebooku zawrzało. Post ze zdjęciem dziecka siedzącego w marketowym koszyku rozszedł się błyskawicznie, a komentarze mnożyły się z każdą minutą. Posypały się słowa krytyki i mocne ostrzeżenia.


Dziecko w sklepowym wózku to niehigieniczne? Widok wywołał burzę


"Naprawdę muszę wam tłumaczyć, iż sklepowy wózek to nie jest gondola? To nie jest spacerówka. To nie jest sterylna kołyska z baldachimem. To jest, moi drodzy, mobilna metalowa kuweta na zakupy" – pisze autor wpisu, który zebrał już setki reakcji.

Eksperci nie mają wątpliwości – sklepowe wózki to siedliska bakterii. Trafiają tam nie tylko soczki i bagietki, ale i przeciekające opakowania surowego mięsa, worki z ziemią, karmy dla zwierząt i inne mniej lub bardziej podejrzane rzeczy. Badania wykazywały już obecność takich patogenów jak E. coli, salmonella, bakterie kałowe czy gronkowce.



I choć wielu rodziców mówi sobie: "to tylko na chwilę, przecież nic się nie stanie", takie "chwile" mogą skończyć się infekcjami dróg oddechowych, biegunką, a choćby zakażeniami układu moczowego.

W poście pada też pewne porównanie:



"Wiecie, co mnie najbardziej w tym rozwala? Że wielu rodziców potrafi spędzić trzy dni na czytaniu składów kaszki jaglanej i analizowaniu marki butelki, a potem siup! – sadzacie niemowlę w sklepowym kontenerze, jakby to był ponton życia, i jedziecie na dział z nabiałem. O ironio".

Trzeba przyznać, iż widok dzieci włożonych do wózka to codzienność w polskich hipermarketach. I od lat, z mniejszym lub większym echem, ktoś bije na alarm. Zresztą problem nie kończy się tylko na bakteriach.

W poście przypomniano również o fizycznych zagrożeniach: "Zdarzały się przypadki urazów czaszki u dzieci, które się przewróciły lub wypadły z kosza".

Autor wpisu nie ogranicza się tylko do narzekania – proponuje konkretne alternatywy dla rodziców, którzy "nie mają wyjścia":

chusty i nosidła ergonomiczne,

własny wózek dziecięcy, który można wprowadzić do sklepu,

specjalne wózki z siedziskiem dla dzieci (nie zawsze dostępne, ale istnieją),

a czasem… zakupy online.


Wspólna przestrzeń – wspólna odpowiedzialność


Najmocniejsze przesłanie pada jednak na koniec. Nie chodzi już tylko o dzieci. Chodzi o nas wszystkich, którzy korzystamy ze wspólnej przestrzeni. Bo wózki nie są higienicznym miejscem dla dzieci, ale podobnie wózek, w którym dziecko było wożone, nie zawsze jest czysty na tyle, by wozić w nim zakupy.

"Ale jestem kupującym. I jako kupujący mam prawo oczekiwać, iż chociaż jeden element wspólnej przestrzeni będzie wolny od kontaktu z dziecięcą śliną, pieluchami, jedzeniem z rączek i potencjalnie fekaliami. Tak, mówię o dzieciach w pampersie sadzanych na warzywach" – czytamy dalej w poście.

Na forach i w komentarzach powtarza się jeszcze jeden głos: "Widzimy to od lat. Co jakiś czas ktoś apeluje. Ale kilka się zmienia". Może tym razem warto posłuchać nie tylko dla dobra dzieci, ale i innych klientów? Niezależnie czy jesteście rodzicami czy nie, pamiętajcie, iż koszyk to siedlisko bakterii i najlepiej byłoby ograniczyć dotykanie go do minimum, a potem umyć dłonie, a wszelkie produkty, które nie były w opakowaniu odpowiednio zdezynfekować.

Idź do oryginalnego materiału