Matka zapomniała o mnie, a ja boję się o swoje dziecko.

newsempire24.com 2 tygodni temu

Moje życie mogłoby być szczęśliwe. Mój mąż, Marek, to człowiek, o którym zawsze marzyłam: dobry, opiekuńczy, zawsze gotowy mnie wspierać. Oboje przekroczyliśmy czterdziestkę, a teraz czekamy na dziecko – to prawdziwy cud. Ale nad naszym szczęściem wisi czarna chmura – choroba mojej matki.

Na początku roku lekarze zdiagnozowali u niej Alzheimera. Moja mama, Janina Marecka, wychowała mnie sama, bez ojca, który zniknął z naszego życia jeszcze przed moimi narodzinami. Nie mogłam zostawić jej samej sobie. Po długich dyskusjach z mężem postanowiliśmy zabrać ją do naszego mieszkania w Poznaniu. Marek mnie wsparł:

— Mamy miejsce, Ewka. To przecież twoja matka, a do tego jest już starsza – co może nam zrobić?

Urządziliśmy dla mamy przytulny pokój, regularnie wozimy ją do lekarzy, pilnujemy leków. Ale moja ciąża, którą przyjęłam jako błogosławieństwo, jakoś jej nie ucieszyła. Spodziewałam się, iż będzie zachwycona wnuczką, bo zawsze marzyła o kontynuacji rodu. Zamiast euforii jej zachowanie stawało się coraz bardziej przerażające.

Czasem patrzy na mnie pustym wzrokiem i nagle mówi:

— Kim pani jest? Wynoś się z mojego domu!

Gdy próbujemy ją uspokoić, zaczyna krzyczeć:

— Nie ważcie się mi rozkazywać! Tu ja jestem gospodynią, a wy nikim!

Przestawia meble, chowa moje rzeczy, a czasem wręcz wyrzuca mnie za drzwi, jakbym była obca. Cierpliwie znosiłam jej humory, ale gdy kazała mi dźwigać ciężkie torby lub przesuwać szafę, miałam dość. Próbowałam tłumaczyć, iż ze względu na ciążę nie mogę dźwigać, ale słyszałam tylko:

— Niewdzięczna dziewczyno! Poświęciłam ci całe życie, a ty choćby pomóc nie potrafisz!

Mówiłam, iż spodziewam się dziecka, iż muszę na siebie uważać, ale jej oczy pozostawały puste. Nie pamięta. Nie rozumie. Z bezsilności płaczę po nocach, a każdy mój szloch wydaje się raną dla mojego nienarodzonego dziecka.

Marek też jest na krawędzi. Mama myli go z jakimiś wymyślonymi ludźmi, nazywa go raz Pawłem, raz Tomaszem, a czasem zupełnie dziwnymi imionami. Opowiada mu o moim dzieciństwie, jakby był przypadkowym znajomym, a nie moim mężem. Ostatnio przyznał, zaciskając zęby:

— Ewka, ledwie wytrzymuję. Jeszcze trochę, i stracę panowanie nad sobą. Ona doprowadza mnie do szału i boję się, iż pewnego dnia… zrobię coś strasznego.

Ja też ledwo zipię. Ale najbardziej dręczy mnie strach o dziecko. Jestem w dwudziestym drugim tygodniu ciąży, a w głowie mam koszmarne scenariusze. Co, jeżeli mama uzna moje dziecko za obce? Może będzie chciała się go pozbyć? Wysłać do domu dziecka, wyrzucić na ulicę, albo… choćby nie chcę myśleć, co jeszcze mogłoby przyjść jej do głowy. Te myśli dławią mnie, odbierają sen, zatruwają euforia oczekiwania na macierzyństwo.

Kiedy przyjaciółka zobaczyła moje łzy, zaproponowała:

— Ewka, oddaj ją do domu opieki. Tam zajmą się nią profesjonaliści, a wy wreszcie odetchniecie.

Drgnęłam na te słowa. Jak mogłabym tak postąpić z własną matką? Poświęciła mi całe swoje życie, rezygnowała ze wszystkiego, bym wyrosła na szczęśliwą kobietę. Porzucić ją teraz – to zdrada, czarna niewdzięczność. Ale w głębi serca zadaję sobie pytanie: a jeżeli to jedyne wyjście? Może tak będzie lepiej dla nas wszystkich? Dla mamy, dla dziecka, dla naszej rodziny, która pęka w szwach?

Rozdzieram się między poczuciem obowiązku a strachem o przyszłość. Co wybrać? Oddać mamę do specjalistycznej placówki, gdzie może będzie jej lepiej, czy żyć dalej w tym piekle, ryzykując zdrowie dziecka i własny rozum? Nie wiem. I od tej niepewności serce mi pęka.

Idź do oryginalnego materiału