Mąż opuścił mnie dla innej, a po 12 latach znów stanął w progu — ból powrócił jak świeża rana.

polregion.pl 2 dni temu

Mąż zostawił mnie dla swojej kochanki, a po dwunastu latach znów stanął w progu — ból wrócił, jakby to wszystko zdarzyło się wczoraj.

Poznałam Daniela na imprezie u wspólnej przyjaciółki — bywał duszą towarzystwa, uśmiechnięty, wydawało się, iż promienieje wewnętrznym światłem. Wtedy pierwszy raz naprawdę się zakochałam. Wcześniej nie miałam romansów — wychowałam się w małym miasteczku, surowe zasady, ważne były tylko oceny. Rodzice nie pozwalali mi choćby myśleć o chłopakach. Zazdrościłam koleżankom, które chodziły na randki, ale trzymałam się swojego planu: najpierw studia, potem może rodzina.

Daniel jednak wszystko wywrócił do góry nogami. Zbliżyliśmy się gwałtownie — był kimś, na kogo czekałam całe życie. Kwitłam u jego boku, a on zdawał się czuć podobnie. choćby moi zasadniccy rodzice zaakceptowali nasz związek, i niedługo wzięliśmy cichy ślub. Rok później na świat przyszły bliźniaki — Maks i Kuba. To była radość, ale i wyzwanie. Nie byłam gotowa na podwójne obowiązki, ale Daniel wtedy dzielnie stawał na wysokości zadania — pomagał, uczył się być tatą. Razem kąpaliśmy, karmiliśmy, choćby w nocy wstawaliśmy we dwoje. Wiedział, jak wesprzeć, starał się. Miałam wrażenie, iż nam się poszczęściło.

Wszystko się zmieniło, gdy dzieci podrosły. Stał się obcy. Wracał późno, zmęczony, rozdrażniony. Zaczęłam podejrzewać — czyżby zdradzał? Pewnego dnia, gdy brał prysznic, zadzwoniła kobieta. Przedstawiła się jako Wirginia. I powiedziała, iż od ponad roku spotyka się z moim mężem. Świat się zawalił. Potem była Kornelia. Następnie — Zuzanna. A później — Kinga i Celina. Wybaczałam. Dla dzieci. Dla rodziny.

Bałam się, iż jeżeli się rozstaniemy, chłopcy nie będą mieli wzoru prawdziwej rodziny. Więc znosiłam. Przymykałam oczy. Wymazywałam zdrady z serca. Ale gdy chłopcy dorośli i wyprowadzili się, stało się jasne: między mną a Danielem nie zostało nic. Żyliśmy jak sąsiedzi. Ani miłości, ani szacunku. Rozwiedliśmy się. On odszedł. A ja zostałam. Przyzwyczajałam się do ciszy. Do samotności. Starałam się wypełnić pustkę — przyjaciółmi, pasjami, książkami. Żyłam. Bez narzekania. Bez pretensji.

Minęło dwanaście lat. Pewnego jesiennego wieczora ktoś zadzwonił do drzwi. Na progu stał on. Daniel. Siwy, przygarbiony, obcy. Poprosił, by wpuścić go do środka. Chciał porozmawiać. Przy herbacie wyznał: nigdy nie odnalazł szczęścia. Kobiety przychodziły i odchodziły, pracy nie mógł utrzymać, zdrowie zawiodło. Został z niczym. Sam. Nieszczęśliwy. I teraz prosi o wybaczenie. O nowy początek.

A ja siedzę i nie wiem, co powiedzieć. Dwanaście lat — ani słowa, ani telefonu, choćby kartki na urodziny. A teraz — przeprosiny, szansa, nowe życie? W środku wszystko boli. Ale serce wciąż bije mocniej — bo przecież coś do niego czuję. Nigdy nikogo więcej tak nie pokochałam. Nie wpuściłam nikogo w swoje życie. To ojciec moich synów. Nie jest obcy. Ale też nie jest już tym samym człowiekiem.

Nie odpowiedziałam. Siedzę, myślę. Szukam w sobie siły, by wybaczyć. Albo siły, by w końcu odejść.

Idź do oryginalnego materiału