Mąż porzucił mnie dla innej, a po 12 latach wrócił – ból odżył, jakby to było wczoraj.

twojacena.pl 13 godzin temu

Poznałam Daniela na przyjęciu u wspólnej przyjaciółki — był pełen życia, uroku, uśmiechnięty, zdawało się, iż promienieje od środka. Wtedy po raz pierwszy naprawdę się zakochałam. Przed nim nie było w moim życiu romansów — wychowywałam się w małym miasteczku, w surowym domu, gdzie liczyła się tylko nauka. Rodzice nie pozwalali mi choćby myśleć o chłopakach. Zazdrościłam koleżankom, które miały związki, ale trzymałam się swojej drogi: najpierw dyplom, a potem, może, rodzina.

Lecz Daniel wszystko przewrócił do góry nogami. Zbliżyliśmy się gwałtownie — wydawał się kimś, na kogo czekałam całe życie. Kwitłam u jego boku, a on, jak się zdawało, także. choćby moi surowi rodzice zaaprobowali nasz związek, i niedługo wzięliśmy skromny ślub. Rok później przyszli na świat nasi synowie, bliźniacy — Jakub i Mateusz. To było szczęście, ale też próba. Nie byłam gotowa na podwójną odpowiedzialność, ale Daniel wtedy był przy mnie — pomagał, uczył się być ojcem. Razem kąpaliśmy dzieci, karmiliśmy, choćby w nocy wstawaliśmy oboje. Potrafił współczuć, starał się. Wierzyłam, iż mamy szczęście.

Wszystko zmieniło się, gdy chłopcy podrośli. Stał się obcy. Wracał do domu późno, zmęczony, rozdrażniony. Zaczęłam podejrzewać — czyżby zdradzał? Odpowiedź przyszła sama: pewnego dnia, gdy brał prysznic, zadzwoniła do niego kobieta. Przedstawiła się jako Kinga. I powiedziała, iż spotyka się z moim mężem od ponad roku. Świat się zawalił. Potem była Agnieszka. Potem — Kamila. Następnie — Beata i Ola. Wybaczałam. Dla dzieci. Dla rodziny.

Bałam się, iż jeżeli się rozstaniemy, chłopcy dorosną bez wzoru prawdziwej rodziny. I znosiłam. Zamykałam oczy. Zmywałam z duszy zdradę. Ale gdy synowie dorośli i opuścili dom, stało się jasne: między mną a Danielem nie zostało nic. Byliśmy jak sąsiedzi. Ani miłości, ani szacunku. Rozwiedliśmy się. On odszedł. Ja zostałam. Przyzwyczajałam się do ciszy. Do samotności. Próbowałam wypełnić pustkę — przyjaciółmi, hobby, książkami. Żyłam. Bez skarg. Bez pretensji.

Minęło dwanaście lat. Pewnego jesiennego wieczoru ktoś zapukał do drzwi. Na progu stał on. Daniel. Siwy, zgarbiony, obcy. Poprosił, bym wpuściła go do środka. Powiedział, iż chce pogadać. Przy herbacie wyznał: nigdy nie znalazł szczęścia. Kobiety mijały jedna po drugiej, pracy nie utrzymał, zdrowie zawiodło. Został z niczym. Sam. Nieszczęśliwy. I teraz prosi o przebaczenie. Prosi, by zacząć od nowa.

A ja siedzę i nie wiem, co powiedzieć. Dwanaście lat — ani słowa, ani telefonu, ani kartki na urodziny. A teraz — przebaczenie, szansa, nowe życie? W środku wszystko boli. A jednak serce bije — wciąż coś do niego czuję. Nikogo innego już nie pokochałam. Nie wpuściłam nikogo do mojego życia. On jest ojcem moich synów. Nie jest obcy. Ale już nie ten sam, co dawniej.

Nie odpowiedziałam. Siedzę, rozmyślam. Szukam w sobie siły, by wybaczyć. Albo siły, by wreszcie puścić.

Idź do oryginalnego materiału