U Haliny Kowalskiej był jubileusz. Pięćdziesiąt pięć lat. Świętowanie postanowiono urządzić z rozmachem, w przytulnej restauracji nad Wisłą. Gości zebrało się niemało: rodzina, przyjaciele, koledzy z pracy. Wszyscy hałaśliwie bawili się, wznosząc toasty za solenizantkę, obsypując ją kwiatami i komplementami. Mąż Haliny, Dariusz, wręczył jej wspaniały prezent – elegancki złoty pierścionek z szafirem, który wywołał u kobiety zachwycone westchnienie. Konferansjer, promieniejąc uśmiechem, ogłosił:
– A teraz naszą jubilatkę pragnie powinszować jej synowa!
Do mikrofonu, dumnie wyprostowana, podeszła Klaudia.
– Droga Halino – zaczęła z patetyczną nutą w głosie – od naszej rodziny przygotowałam dla ciebie wyjątkową niespodziankę!
Goście zaczęli szepać, przeczuwając coś niezwykłego. Halina, promieniejąc radością, podniosła się z miejsca, spodziewając się czegoś wzruszającego lub serdecznego. Ale choćby nie przypuszczała, jaką „niespodziankę” wymyśliła jej synowa.
Klaudia nigdy nie podobała się ani rodzicom męża Jacka, ani jego starszej siostrze Agnieszce. Wydawało się, iż to banalna historia o trudnych relacjach z teściami, ale w tym przypadku głównym źródłem problemów była ona sama.
Jacek od dzieciństwa był uległy i miękkiego charakteru. W szkole zawsze szła za tłumem. jeżeli koledzy namawiali go na mecz piłki nożnej, zgadzał się, choćby jeżeli wolałby zostać w domu z książką. Gdy ktoś podpuszczał go, by powiedzieć przykrość koleżance Julce, robił to niechętnie, choć w głębi duszy Julka mu się podobała.
Tak było ze wszystkim. Jacek rzadko podejmował decyzje sam, jakby bał się własnego cienia. Jego siostra Agnieszka otwarcie nazywała go słabeuszem. Matka, Halina, chociaż strofowała córkę za ostre słowa, w głębi serca się z nią zgadzała. Jak to możliwe, iż dzieci tych samych rodziców były tak różne? Jacka wychowano przecież tak samo – nie rozpieszczano go, nie interweniowano przy każdej sprzeczce, uczono, iż mężczyzna musi umieć się postawić.
Ojciec zaszczepił w nim miłość do sportu, matka – do literatury i sztuki. Ale najwyraźniej charakter to rzecz wrodzona, żadne wychowanie go nie zmieni. Halina nie chciała łamać syna na siłę. Więc wszyscy w rodzinie pogodzili się z tym, jaki był.
Gdy Jacek przyprowadził do domu Klaudię, nikt się nie zdziwił. Miła, łagodna dziewczyna, marząca o rodzinie, raczej by na niego nie spojrzała. Jacek potrzebował „twardej ręki”, która nim pokieruje. I Klaudia stała się tą ręką – dominującą, pewną siebie, bezkompromisową. Jej sposób bycia, stanowczość i często wprost chamstwo odstraszały innych, ale nie jego. Patrzył na nią z uwielbieniem, spełniając każdy kaprys jak posłuszny pies.
Rodzice i siostra starali się nie ingerować. Widzieli, iż Jacek jest szczęśliwy, więc uznali, iż nie powinni wtrącać się w życie dorosłego syna. Gdy oświadczył się Klaudii, wszyscy przyjęli to jako oczywistość. W końcu nie oni mieli z nią mieszkać. Jacek zaś wydawał się zadowolony, jakby ta dziwna dynamika ich związku mu odpowiadała.
„Jedziemy z Klaudią nad morze – pochwalił się kiedyś przy rodzinnym stole. – Odłożę trochę grosza i ruszamy.”
„A Klaudia nie chce dorzucić swojej części?” – zapytała ostrożnie Halina, bo w rodzinie powinno się dzielić.
„Ja jestem mężczyzną, to mój obowiązek” – odparł Jacek z dumą, wyraźnie powtarzając słowa żony.
Później Klaudia uznała, iż potrzebują mieszkania na kredyt, choć ledwo wiązali koniec z końcem. Potem oznajmiła, iż czas na dzieci.
„Chcemy dużą rodzinę” – mówił Jacek z zapałem. „Żeby w domu było słychać dziecięcy śmiech!”
„A z czego będziecie je utrzymywać?” – sarknęła Agnieszka.
„Przecież ja pracuję” – odparł trochę urażony. „Klaudia mówi, iż będą jeszcze zasiłki.”
Rodzice tylko wzdychali. Próbowali doradzać, ale Jacek, jak zawsze, słuchał tylko żony. Nikt nie chciał mieszać się w ich sprawy.
Wkrótce Klaudia zaszła w ciążę. Od tego momentu zachowywała się, jakby cały świat był jej coś winny. Pewnego razu wściekała się, iż kurier nie wniósł paczki do mieszkania.
„Przecież jestem w ciąży! – oburzała się. – Powiedziałam mu, a i tak nie wszedł!”
„Ciężka była ta paczka?” – próbowała okazać współczucie Halina.
„Nie, lekka. Ale musiałam sama schodzić! Z brzuchem to niełatwe!”
Tak było ze wszystkim. To, co dla innych ciężarnych było normalne, dla Klaudii stawało się heroicznym wyczynem. Przestała jeździć autobusem, więc do wydatków doszły przejazdy taksówkami – własnego auta nie mieli. Zakupy, sprzątanie, gotowanie – wszystko to nagle okazało się ponad jej siły. Jacek zaś uważał, iż tak musi być.
„Chcę ją oszczędzać – mówił. – NosHalina spojrzała na syna, widząc w jego oczach pierwszy od lat błysk niezależności, i poczuła, iż wreszcie odnalazł siebie.